Tragiczna naiwność ewangelicznych liderów
Pasterze trzody zasnęli, podczas gdy „wilki drapieżne" weszły między owce [Dz. Ap. 20:28-29], z chrześcijańskimi akademiami na czele. Pragnąc dotrzymać kroku światu, a także przyciągnąć więcej studentów i zwiększyć swoje budżety, chrześcijańskie seminaria i uniwersytety wsiadły do pociągu psychologii, która sprawdziła się nie tylko jako temat popularny, ale również wielce intratny. Oczywiście, częścią tej gry było promowanie zwiedzenia w Kościele. Reklama Uniwersytetu George Fox została zatytułowana następująco: „Nasz doktorat z psychologii jest wzbogacony o coś wyjątkowego - o chrześcijański światopogląd".
To mówi samo za siebie. Nikt nie napisałby w ogłoszeniu: "Nasze kursy biblijne są wzbogacone o coś wyjątkowego — o chrześcijański światopogląd". Dlaczego zatem "wyjątkowość" tego, co nazywamy "chrześcijańską psychologią" miałaby polegać na posiadaniu chrześcijańskiego światopoglądu? Jak chrześcijanie mogą być ślepi do tego stopnia ! Jak już pokazaliśmy, psychologia nie tylko nie wynika z biblijnego nauczania, ale jest anty-biblijna. Wpasowanie jej w "chrześcijański światopogląd" wymagałoby wyjątkowej sztuki — ale publiczność pragnie być oszukiwana przez "ekspertów" posiadających stopnie naukowe.
Uczelnie chrześcijańskie zwietrzyły niepowtarzalną okazję i szybko zaczęły promować psychologię jako nowego Zbawiciela. Broszurka reklamowa seminarium teologicznego Fullera zachwala: "Chrześcijańska psychologia jako zawód nie jest czymś nowym. Jest czymś pełniejszym [jest z ang. "fuller"] (...) Szkoła Psychologii Fullera proponuje pełny zakres (...) od stopnia magistra w dziedzinie terapii małżeńskiej i rodzinnej do doktoratu z psychologii klinicznej". Czy takie stopnie naukowe pomogłyby Pawłowi lub Apollosowi albo pasowałyby gdziekolwiek we Wczesnym Kościele? Pytanie jest śmieszne i pokazuje jedynie absurdalność pogoni za stopniami naukowymi w dziedzinie "chrześcijańskiej psychologii". Dlaczego zatem są tak wysoko cenione? Opuściliśmy Pana i odeszliśmy od Jego Słowa. Przywódcy i inni wierni wczesnego Kościoła prawdopodobnie w ogóle nie uznaliby większości z nas jako chrześcijan.
Poniższy fragment całostronicowej reklamy Wheaton College Graduate School w czasopiśmie Christianity Today dokładnie obrazuje zwiedzenie rozwijające się w Kościele:
"Symbole nowego stulecia w psychologii — stopnie magistra i doktora psychologii klinicznej (...) przywiązanie do Biblii oraz integracja teorii psychologicznej z wiarą chrześcijańską. (...)".
Ogłoszenie Wheatona nie wyjaśnia, dlaczego teorie wrogów chrześcijaństwa są integrowane z chrześcijaństwem. Nie ma wytłumaczenia tego zjawiska, choć próby są czynione od dziesięcioleci. Nie wytłumaczono również, dlaczego tak absurdalna mieszanka jak teoria (psychologiczna czy jakakolwiek inna) plus wiara miałaby być do czegokolwiek potrzebna. Przychodzą mi na myśl ostatnie wersety pewnego wiersza:
"Któż porzuciłby blask południa, by błądzić po omacku w ciemności? Kto opuściłby czyste źródła, by pić z mętnej rzeki? Kiedy ludzie pomieszali to, co powiedział Bóg z urojeniami własnych serc?"
Pastorzy, ewangeliści i przywódcy Kościoła połknęli przynętę, haczyk, linkę i ciężarek. Uwierzyli kłamstwu, że psychologia jest zarówno biblijna jak i naukowa, nie zadając sobie nawet trudu, żeby to sprawdzić. Po co mieliby sprawdzać, skoro przekonywali ich o tym „eksperci" posiadający stopnie naukowe w dziedzinie, o której ich uczniowie mają wprawdzie nikłe pojęcie, ale w której pokładają (niesłusznie zresztą) ufność? Jerry Falwell był jednym z wielu naiwnych, którzy wpadli w tę pułapkę. Niestety, te „ofiary" zwiedzenia same poprowadziły całe rzesze następnych do odstępstwa od wiary. Wiele lat temu Jerry entuzjastycznie i naiwnie ogłosił na swojej liście mailingowej:
"W przyszłą niedzielę zapowiem w telewizji historyczny przełom w Ciele Chrystusa. Ten wpływ (...) rozpali chrześcijański świat i rozpocznie nową erę w służbie. (...) Po prostu jest zbyt mało wyszkolonych chrześcijańskich psychologów, psychiatrów i pastorów, by wyjść naprzeciw potrzebom ogromnych mas wołających o pomoc. Instytut Wolności na rzecz Poradnictwa Świeckiego zajmie się odpowiednim szkoleniem. (...) Możesz być jednym z nich (...)! Tylko sobie wyobraźcie! Dr Gaiy Collins i jego personel (...) w Waszych domach z Wami dzięki kasetom video. (...)"
Podobnie jak wielu innych przywódców chrześcijańskich, którzy ufnie poszli na lep tej samej propagandy, Falwell (już nieżyjący) najwyraźniej nie przemyślał tego dokładnie. Historyczny przełom w Ciele Chrystusa (...) nowa era w służbie? Cóż, „nowa" to właściwe określenie. Apostołowie i wczesny Kościół nigdy nie słyszeli o psychologii, ani nie była ona w ogóle znana w kościele ewangelicznym przez tysiąc dziewięćset lat aż do czasu, gdy Norman Vincent Peale ją tam wprowadził. Co takiego sprawiło, że ta era jest „nowa"? Dobre pytanie, lecz niewielu je sobie zadało.
Implikacja tej nowości powinna być dla wszystkich oczywista. "Nowa" oznacza niebiblijna, bo przecież w przeciwnym wypadku jakiś nauczyciel lub kaznodzieja odkryłby ją w Pismach już całe wieki temu. Ten fakt powinien był skłonić Falwella do zadania sobie pytania: "Jeśli jakaś teoria nie pochodzi z Biblii, to skąd? I jak cokolwiek spoza Biblii może stanowić jakąkolwiek wartość dla Kościoła? Najwyraźniej nigdy nie zadał sobie tych pytań. To wystarczyło, żeby "nowa służba" stała się dobrodziejstwem dla Uniwersytetu Liberty i jego rozszerzonych programów nauczania. A to z kolei utrudniło postronnym osobom stwierdzenie, jak bardzo anty-chrześcijańska jest psychologia "chrześcijańska".
Artykuł pochodzi z książki; "Psychologia a kościół", cała książka w PDF znajduje się pod adresem: http://www.tiqva.pl/component/attachments/download/3
Komentarze
Prześlij komentarz