Ale czy kochanie siebie samego jest złem?
Samozadowolenie i zaparcie się siebie. Adam i Ewa byli doskonałymi istotami stworzonymi przez Boga na Jego obraz i dla Jego chwały. Chociaż Lucyfer nie został stworzony na podobieństwo Boże, także był doskonały w postępowaniu swoim od dni [swojego]stworzenia, aż znalazła się w [nim] nieprawość(Ez 28,15). Jak to możliwe, aby doskonała istota, żyjąca w raju w obecności Bożej mogła zbuntować się przeciwko Bogu, który ją stworzył, kochał, troszczył się o nią i obdarowywał wszelkim błogosławieństwem? Wydaje się to niewyobrażalne. Fakt, że zło mogło powstać w takich stworzeniach, żyjących w tak doskonałych warunkach, wskazuje na ogrom jego tajemnicy, mieszkającej w naszym własnym sercu.
Rola, jaką miłość własna odegrała w buncie człowieka przeciwko Bogu, jest powodem jednoznacznych nakazów Jezusa, aby zaprzeć się samego siebie (Mt 16,24; Łk 9,23). Siebie, czyli swojego własnego egotyzmu, zrodzonego w doskonałym ogrodzie Eden, który musimy porzucić, aby opuścić królestwo szatana, a stać się uczniami Jezusa. Nieposłuszeństwo Ewy było wynikiem jej miłości własnej, która rodzi i zaspokaja egoistyczne pragnienia.
Ewa myślała głównie o sobie. Kiedy spojrzała na zakazany owoc w rozpalonym pokusą pragnieniu, wizja samozaspokojenia popchnęła ją do jego spożycia. Jej egoistyczne nieposłuszeństwo mogły usprawiedliwiać myśl w rodzaju:
− jak pięknym wydaje mi się ten owoc;
− jak wspaniale będzie mi smakować;
− jak wielką mądrością mnie obdarzy.
Ewa nie potrzebowała żadnego „treningu asertywności” ani zachęty, aby stawiać siebie na pierwszym miejscu. Szatan, który wymyślił te idee, jest wielkim misjonarzem ewangelii samorealizacji. Nawrócenie Ewy na jego „ewangelię”, nakłonienie jej do zapomnienia o miłości Boga i zachęcenie do rozpoczęcia bardziej ekscytującego i dającego większą satysfakcję życia nie sprawiło mu większych trudności. Tak rozpoczął się kult ego.
Ewa, zdeterminowana, aby zaspokoić własne ambicje i pragnienia, odsunęła od siebie wszelkie myśli o lojalności względem Boga i względem Adama. Nie poczuwała się już do żadnych zobowiązań wobec Stwórcy, który w swej łasce obdarował ją tak wspaniałym życiem.
Samorealizacja zajęła w jej myślach miejsce ponad Bogiem. Nie pytając męża o zdanie, poddała się złudnemu urokowi grzechu, a potem nakłoniła Adama, aby poszedł jej śladem.
Kult samego siebie
Tak wyglądają początki wszelkich kultów. U podstaw każdego z nich leży zuchwałe twierdzenie szatana, że tylko on posiada jedyną właściwą interpretację słów Boga. Skuszonym przez kulty poszukiwaczom sensu życia atrakcyjna wydaje się zniekształcona interpretacja Pisma, a także to, że przywódca, pod którego zwierzchnictwo się oddają, narzuca im swój sposób myślenia i postępowania. Członkowie kultów błędnie wierzą, że przez taką uległość absolutnemu autorytetowi − guru, pastora czy papieża − mogą uciec od osobistej odpowiedzialności za swoje życie przed Bogiem, co jest bardzo wygodne. Każdego z członków grupy motywuje w istocie interes własny. Jeśli jednak rzeczywiście miłują Prawdę i poszukują jedynego prawdziwego Boga, zostaną uwolnieni z tego tragicznego złudzenia.
Inaczej stało się w przypadku Ewy, która w szatanie znalazła autorytet interpretujący słowa Stwórcy dokładnie w taki sposób, jak chciała. Bóg zabronił jej i Adamowi jedzenia owoców tylko z jednego określonego drzewa i ostrzegł, że nieposłuszeństwo sprowadzi na nich karę śmierci. Jednak wąż bardzo łatwo przekonał Ewę, że nieposłuszeństwo zaowocuje jej samorealizacją, udoskonaleniem, i że stanie się ona kimś lepszym. Zuchwale odrzucił ostrzeżenie Boga, prezentując je jako dogmatyczne i restrykcyjne. Zapewnił Ewę, że wyzwolenie się spod władzy tak ograniczającego autorytetu umożliwi jej wspaniały rozwój i pozwoli na zaspokojenie pragnień, a nawet sprawi, że stanie się ona jak Bóg (por. Rdz 3,5), czyli w istocie uczyni ją bogiem − jeśli tylko Ewa postąpi tak, jak wcześniej postąpił Syn Jutrzenki − Jaśniejący (por. Iz 14,12).
Ewa postawiła siebie i swoje ambicje ponad Bogiem. Nie ulega wątpliwości, że kierowała nią miłość własna, a nie miłość do Stwórcy. Ale czy kochanie siebie samego jest złem? Czyż Chrystus nie nakazał nam: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22,39)? Owszem, ale bynajmniej nie nakazywał On miłości do siebie. Użył jej do porównania − zwróćmy uwagę na słowo „jak”, poprzez które Jezus koryguje ową miłość i naprowadza ją na właściwe tory. Mesjasz ani myśli użalać się nad naszą rzekomą nienawiścią do siebie samych i nie napomina, abyśmy wreszcie nauczyli się darzyć siebie samego dostatecznym uczuciem. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo kochamy siebie samych już z natury. Nie mówi przecież: „Kochaj swojego bliźniego tak mocno, jak bardzo nienawidzisz sam siebie”, ani też: „Kochaj bliźniego, mimo że niewystarczająco kochasz siebie”.
Każdy z nas naprawdę o wiele za mocno z natury kocha siebie. To głęboko zakorzenione uczucie odziedziczyliśmy po Adamie i Ewie. Czyż ciągle nie koncentrujemy uwagi na sobie samych? Czyż samoobrona i instynkt samozachowawczy nie są podstawą naszego istnienia? Troskliwie dbamy o siebie, ubieramy się, karmimy, zajmujemy się sobą. A Chrystus mówi po prostu: „Okaż swojemu bliźniemu choć część tej uwagi i szacunku, jakie okazujesz sobie samemu”.
Na pewno zaraz usłyszymy zarzut: przecież tego nie można zastosować do osób, które nienawidzą siebie. Słysząc podobne opinie, nie dajmy się zwieść pozornemu znaczeniu słów. Paweł napisał: nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje (Ef 5,29 BW). Niema na świecie człowieka, który by nienawidził swego „ja”. Można nienawidzić swojej pracy, zarobków, powierzchowności, sposobu, w jaki inni nas traktują, ale niechęć do tych rzeczy dowodzi tylko naszej żarliwej miłości własnej. Bo jeśli tak nie jest, to czym miałbym się martwić?
Jeśli człowiek naprawdę nienawidziłby samego siebie, byłby przecież tym szczęśliwszy, im gorzej byłby traktowany, im bardziej byłby pogardzany, im bardziej niesprawiedliwie osądzany, im bardziej znienawidzony... Zamiast tego narzeka, że jest wykorzystywany i bezpodstawnie obwiniany.
Nieposłuszeństwo Ewy w celu zaspokojenia własnych pragnień nie było skutkiem nienawiści do siebie samej, ale zupełnie przeciwnie − wynikało z miłości własnej i postawienia siebie na miejscu Boga. Tak jest również z każdym z nas.
Czy lustro ma odbijać lustro?
Ta śmiała pewność w akcie przejęcia kontroli nad własnym życiem miała dać Ewie to, co dzisiaj uważa się za tak ważne − właściwy obraz samej siebie. Jednak nie potrzeba głębokiej refleksji, aby dostrzec, że koncepcja ta prowadzi nas na manowce. Biblia mówi, że jesteśmy uczynieni na obraz Boga. Nasze podobieństwo do Boga jest jakby Jego odbiciem, a odbicie − „obraz” – od razu przywodzi na myśl lustro. Po co w ogóle istnieją lustra? Jedynym ich zadaniem jest odbijanie obrazu kogoś lub czegoś, ale nigdy siebie samych. W jaki sposób lustro może odbijać siebie samo? Jakim absurdem byłoby zachęcanie lustra, aby starało się wykształcić w sobie „właściwy obraz samego siebie”.
Jeżeli lustro nie spełnia należycie swojego zadania, czyli zniekształca obraz, który powinno odbijać, istnieją dwa warianty skorygowania takiej sytuacji:
1. zwierciadło musi zostać oczyszczone i odnowione, tak aby żadna obca naleciałość nie zakłócała odbicia;
2. musi zostać na nowo ustawione, we właściwym położeniu, tak aby odbijając obraz pod właściwym kątem, nie zniekształcało jego proporcji.
Naszym celem jest odbijanie obrazu Boga, ale jako istoty zwiedzione przez szatana mamy naturalną skłonność ku temu, aby obraz ten był stworzony przez nas samych. Takie usiłowania mogą tylko całkowicie zniekształcić obraz Boga, który mamy odbijać. Dobrze wyraził to C.S. Lewis w esejach z cyklu Cztery miłości:
„Bo łatwo jest uznać, ale prawie niemożliwe zrozumieć na dłuższą metę, że jesteśmy zwierciadłami, które blask swój – o ile istotnie lśnimy – czerpią wyłącznie ze świecącego nad nami słońca [Syna – przyp. aut.]. Przecież musimy posiadać choć trochę, choć troszeczkę własnej jasności. Przecież nie możemy być wyłącznie stworzeniami!” [Clive Staples Lewis, Cztery miłości, przełożyła Maria Wańkowiczowa, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1973, s. 165.]
Lucyfer, a także Adam i Ewa byli nie tylko doskonałymi istotami, ale i przebywali w doskonałym środowisku. W ich przeszłości nie było nic, co można by uznać za właściwą przyczynę ich buntu. Nigdy nie doświadczyli ubóstwa, nie byli molestowani w dzieciństwie, nie znali płaczu po nocach ani uczucia głodu w pełnym szczurów getcie. Nie posiadali urazów ukrytych w głębinach podświadomości, nie przeżyli żadnych rozczarowań, odrzucenia, uzależnienia, nie krępowały ich chore relacje ani wychowanie w „rodzinie dysfunkcyjnej”. Te powszechne dzisiaj usprawiedliwienia grzechu nie znajdują żadnego zastosowania w przypadku Adama i Ewy. Analogicznie więc te nowe diagnozy nie wytłumaczą i naszego zachowania. Żadna z rozlicznych terapii eksperymentalnych nie może pomóc nam bardziej, niż pomogłaby naszym pierwszym rodzicom.
Bóg nie zalecił grzesznej parze skorzystania z pomocy profesjonalisty. Cotygodniowe wizyty u psychologa / doradcy, uzdrawianie wspomnień, program dwunastu. kroków, odkrywanie swojego temperamentu − żadne z tych popularnych dzisiaj „rozwiązań” nie mogło zniweczyć skutków grzechu i odpowiedzieć na potrzebę Adama i Ewy.
A my wcale nie różnimy się od naszych pierwszych rodziców. Potrzebujemy lekarstwa dokładnie takiego samego jak oni − naszej pokuty i Bożego przebaczenia. Pierwsza para grzeszników na ziemi świadomie dopuściła się nieposłuszeństwa. Każde z nich musiało uświadomić sobie własną odpowiedzialność za grzech i ponieść jego konsekwencje. Bóg nie mógł tak po prostu uśmiechnąć się i puścić wszystko w niepamięć. To byłoby wbrew Jego świętej naturze. Adam i Ewa zostali wygnani z ogrodu Eden. Kary domagała się zarówno Boża sprawiedliwość, jak i miłość Boga do grzesznej pary.
W bezmiarze swojej miłości Bóg pragnął przebaczyć ten bunt i przywrócić zniszczoną relację. Jednakże do tego potrzeba było czegoś znacznie więcej niż skreślenia dwóch grzechów z niebiańskiego konta dwojga grzesznych ludzi. W samej istocie Boga leży zarówno miłość, jak i sprawiedliwość, i obie wymagały zapłacenia pełnej kary za grzech − a karą tą była śmierć wieczna. Jako skończone, śmiertelne istoty, ludzie nie są w stanie spłacić obciążającego ich długu grzechu. Śmierć każdej poszczególnej jednostki jest po prostu nieuchronną konsekwencją jej beznadziejnej grzeszności, jest śmiercią za swoje własne grzechy. Nikt z ludzi nie może umrzeć za kogoś innego, gdyż każdy umiera tylko za własny grzech. Jedynie doskonale bezgrzeszna istota, która nie musząc umrzeć za własny grzech dobrowolnie zdecydowałaby się na śmierć w miejsce grzesznika, mogłaby uratować go od kary. Jako upadłe, beznadziejnie grzeszne stworzenia, nigdy nie bylibyśmy w stanie zapłacić tej ceny i zostalibyśmy na wieki oddzieleni od Boga. Jednak Bóg dał rozwiązanie. Sam postanowił umrzeć za nas.
Przez swoją dobrowolną śmierć Jezus Chrystus, który jest zarówno Bogiem, jak i Człowiekiem, a przez to zarówno bezgrzesznym, jak i nieskończonym, wziął na siebie karę za nasze grzechy. W ten sposób ciągle święty, sprawiedliwy i miłosierny Bóg, nie naruszając swojej sprawiedliwości, sam wypełnił żądania prawa, uwalniając od odpowiedzialności umiłowane stworzenia, które same nie były w stanie spłacić długu grzechu. Odtąd każdy z ludzi może otrzymać całkowicie niezasłużony i darmowy dar pełnego przebaczenia i życia wiecznego, jeśli tylko uzna swoją beznadziejną grzeszność i przyjmie Jego śmierć jako odkupienie.
Kiedy nasze własne dzieci są nieposłuszne, bardzo trudno jest nam iść w ślady Boga. Znacznie łatwiej jest odłożyć na bok dyscyplinę, lecz wtedy dziecko nigdy nie nauczy się ponosić konsekwencji swoich wyborów. Rezygnacja z dyscypliny oznacza w istocie jedynie brak miłości, zachęca do samowoli i rozbudza egoizm drzemiący w każdym sercu. A to dokonuje w dziecku jeszcze większych szkód moralnych.
Fragment z książki D. Hunta „Jak blisko jesteśmy” czyli: Co proroctwa biblijne mówią na temat powtórnego przyjścia Pana Jezusa Chrystusa. Źródło: http://www.tiqva.pl/jak-blisko-jestesmy
Rola, jaką miłość własna odegrała w buncie człowieka przeciwko Bogu, jest powodem jednoznacznych nakazów Jezusa, aby zaprzeć się samego siebie (Mt 16,24; Łk 9,23). Siebie, czyli swojego własnego egotyzmu, zrodzonego w doskonałym ogrodzie Eden, który musimy porzucić, aby opuścić królestwo szatana, a stać się uczniami Jezusa. Nieposłuszeństwo Ewy było wynikiem jej miłości własnej, która rodzi i zaspokaja egoistyczne pragnienia.
Ewa myślała głównie o sobie. Kiedy spojrzała na zakazany owoc w rozpalonym pokusą pragnieniu, wizja samozaspokojenia popchnęła ją do jego spożycia. Jej egoistyczne nieposłuszeństwo mogły usprawiedliwiać myśl w rodzaju:
− jak pięknym wydaje mi się ten owoc;
− jak wspaniale będzie mi smakować;
− jak wielką mądrością mnie obdarzy.
Ewa nie potrzebowała żadnego „treningu asertywności” ani zachęty, aby stawiać siebie na pierwszym miejscu. Szatan, który wymyślił te idee, jest wielkim misjonarzem ewangelii samorealizacji. Nawrócenie Ewy na jego „ewangelię”, nakłonienie jej do zapomnienia o miłości Boga i zachęcenie do rozpoczęcia bardziej ekscytującego i dającego większą satysfakcję życia nie sprawiło mu większych trudności. Tak rozpoczął się kult ego.
Ewa, zdeterminowana, aby zaspokoić własne ambicje i pragnienia, odsunęła od siebie wszelkie myśli o lojalności względem Boga i względem Adama. Nie poczuwała się już do żadnych zobowiązań wobec Stwórcy, który w swej łasce obdarował ją tak wspaniałym życiem.
Samorealizacja zajęła w jej myślach miejsce ponad Bogiem. Nie pytając męża o zdanie, poddała się złudnemu urokowi grzechu, a potem nakłoniła Adama, aby poszedł jej śladem.
Kult samego siebie
Tak wyglądają początki wszelkich kultów. U podstaw każdego z nich leży zuchwałe twierdzenie szatana, że tylko on posiada jedyną właściwą interpretację słów Boga. Skuszonym przez kulty poszukiwaczom sensu życia atrakcyjna wydaje się zniekształcona interpretacja Pisma, a także to, że przywódca, pod którego zwierzchnictwo się oddają, narzuca im swój sposób myślenia i postępowania. Członkowie kultów błędnie wierzą, że przez taką uległość absolutnemu autorytetowi − guru, pastora czy papieża − mogą uciec od osobistej odpowiedzialności za swoje życie przed Bogiem, co jest bardzo wygodne. Każdego z członków grupy motywuje w istocie interes własny. Jeśli jednak rzeczywiście miłują Prawdę i poszukują jedynego prawdziwego Boga, zostaną uwolnieni z tego tragicznego złudzenia.
Inaczej stało się w przypadku Ewy, która w szatanie znalazła autorytet interpretujący słowa Stwórcy dokładnie w taki sposób, jak chciała. Bóg zabronił jej i Adamowi jedzenia owoców tylko z jednego określonego drzewa i ostrzegł, że nieposłuszeństwo sprowadzi na nich karę śmierci. Jednak wąż bardzo łatwo przekonał Ewę, że nieposłuszeństwo zaowocuje jej samorealizacją, udoskonaleniem, i że stanie się ona kimś lepszym. Zuchwale odrzucił ostrzeżenie Boga, prezentując je jako dogmatyczne i restrykcyjne. Zapewnił Ewę, że wyzwolenie się spod władzy tak ograniczającego autorytetu umożliwi jej wspaniały rozwój i pozwoli na zaspokojenie pragnień, a nawet sprawi, że stanie się ona jak Bóg (por. Rdz 3,5), czyli w istocie uczyni ją bogiem − jeśli tylko Ewa postąpi tak, jak wcześniej postąpił Syn Jutrzenki − Jaśniejący (por. Iz 14,12).
Ewa postawiła siebie i swoje ambicje ponad Bogiem. Nie ulega wątpliwości, że kierowała nią miłość własna, a nie miłość do Stwórcy. Ale czy kochanie siebie samego jest złem? Czyż Chrystus nie nakazał nam: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego (Mt 22,39)? Owszem, ale bynajmniej nie nakazywał On miłości do siebie. Użył jej do porównania − zwróćmy uwagę na słowo „jak”, poprzez które Jezus koryguje ową miłość i naprowadza ją na właściwe tory. Mesjasz ani myśli użalać się nad naszą rzekomą nienawiścią do siebie samych i nie napomina, abyśmy wreszcie nauczyli się darzyć siebie samego dostatecznym uczuciem. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak bardzo kochamy siebie samych już z natury. Nie mówi przecież: „Kochaj swojego bliźniego tak mocno, jak bardzo nienawidzisz sam siebie”, ani też: „Kochaj bliźniego, mimo że niewystarczająco kochasz siebie”.
Każdy z nas naprawdę o wiele za mocno z natury kocha siebie. To głęboko zakorzenione uczucie odziedziczyliśmy po Adamie i Ewie. Czyż ciągle nie koncentrujemy uwagi na sobie samych? Czyż samoobrona i instynkt samozachowawczy nie są podstawą naszego istnienia? Troskliwie dbamy o siebie, ubieramy się, karmimy, zajmujemy się sobą. A Chrystus mówi po prostu: „Okaż swojemu bliźniemu choć część tej uwagi i szacunku, jakie okazujesz sobie samemu”.
Na pewno zaraz usłyszymy zarzut: przecież tego nie można zastosować do osób, które nienawidzą siebie. Słysząc podobne opinie, nie dajmy się zwieść pozornemu znaczeniu słów. Paweł napisał: nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje (Ef 5,29 BW). Niema na świecie człowieka, który by nienawidził swego „ja”. Można nienawidzić swojej pracy, zarobków, powierzchowności, sposobu, w jaki inni nas traktują, ale niechęć do tych rzeczy dowodzi tylko naszej żarliwej miłości własnej. Bo jeśli tak nie jest, to czym miałbym się martwić?
Jeśli człowiek naprawdę nienawidziłby samego siebie, byłby przecież tym szczęśliwszy, im gorzej byłby traktowany, im bardziej byłby pogardzany, im bardziej niesprawiedliwie osądzany, im bardziej znienawidzony... Zamiast tego narzeka, że jest wykorzystywany i bezpodstawnie obwiniany.
Nieposłuszeństwo Ewy w celu zaspokojenia własnych pragnień nie było skutkiem nienawiści do siebie samej, ale zupełnie przeciwnie − wynikało z miłości własnej i postawienia siebie na miejscu Boga. Tak jest również z każdym z nas.
Czy lustro ma odbijać lustro?
Ta śmiała pewność w akcie przejęcia kontroli nad własnym życiem miała dać Ewie to, co dzisiaj uważa się za tak ważne − właściwy obraz samej siebie. Jednak nie potrzeba głębokiej refleksji, aby dostrzec, że koncepcja ta prowadzi nas na manowce. Biblia mówi, że jesteśmy uczynieni na obraz Boga. Nasze podobieństwo do Boga jest jakby Jego odbiciem, a odbicie − „obraz” – od razu przywodzi na myśl lustro. Po co w ogóle istnieją lustra? Jedynym ich zadaniem jest odbijanie obrazu kogoś lub czegoś, ale nigdy siebie samych. W jaki sposób lustro może odbijać siebie samo? Jakim absurdem byłoby zachęcanie lustra, aby starało się wykształcić w sobie „właściwy obraz samego siebie”.
Jeżeli lustro nie spełnia należycie swojego zadania, czyli zniekształca obraz, który powinno odbijać, istnieją dwa warianty skorygowania takiej sytuacji:
1. zwierciadło musi zostać oczyszczone i odnowione, tak aby żadna obca naleciałość nie zakłócała odbicia;
2. musi zostać na nowo ustawione, we właściwym położeniu, tak aby odbijając obraz pod właściwym kątem, nie zniekształcało jego proporcji.
Naszym celem jest odbijanie obrazu Boga, ale jako istoty zwiedzione przez szatana mamy naturalną skłonność ku temu, aby obraz ten był stworzony przez nas samych. Takie usiłowania mogą tylko całkowicie zniekształcić obraz Boga, który mamy odbijać. Dobrze wyraził to C.S. Lewis w esejach z cyklu Cztery miłości:
„Bo łatwo jest uznać, ale prawie niemożliwe zrozumieć na dłuższą metę, że jesteśmy zwierciadłami, które blask swój – o ile istotnie lśnimy – czerpią wyłącznie ze świecącego nad nami słońca [Syna – przyp. aut.]. Przecież musimy posiadać choć trochę, choć troszeczkę własnej jasności. Przecież nie możemy być wyłącznie stworzeniami!” [Clive Staples Lewis, Cztery miłości, przełożyła Maria Wańkowiczowa, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1973, s. 165.]
Lucyfer, a także Adam i Ewa byli nie tylko doskonałymi istotami, ale i przebywali w doskonałym środowisku. W ich przeszłości nie było nic, co można by uznać za właściwą przyczynę ich buntu. Nigdy nie doświadczyli ubóstwa, nie byli molestowani w dzieciństwie, nie znali płaczu po nocach ani uczucia głodu w pełnym szczurów getcie. Nie posiadali urazów ukrytych w głębinach podświadomości, nie przeżyli żadnych rozczarowań, odrzucenia, uzależnienia, nie krępowały ich chore relacje ani wychowanie w „rodzinie dysfunkcyjnej”. Te powszechne dzisiaj usprawiedliwienia grzechu nie znajdują żadnego zastosowania w przypadku Adama i Ewy. Analogicznie więc te nowe diagnozy nie wytłumaczą i naszego zachowania. Żadna z rozlicznych terapii eksperymentalnych nie może pomóc nam bardziej, niż pomogłaby naszym pierwszym rodzicom.
Bóg nie zalecił grzesznej parze skorzystania z pomocy profesjonalisty. Cotygodniowe wizyty u psychologa / doradcy, uzdrawianie wspomnień, program dwunastu. kroków, odkrywanie swojego temperamentu − żadne z tych popularnych dzisiaj „rozwiązań” nie mogło zniweczyć skutków grzechu i odpowiedzieć na potrzebę Adama i Ewy.
A my wcale nie różnimy się od naszych pierwszych rodziców. Potrzebujemy lekarstwa dokładnie takiego samego jak oni − naszej pokuty i Bożego przebaczenia. Pierwsza para grzeszników na ziemi świadomie dopuściła się nieposłuszeństwa. Każde z nich musiało uświadomić sobie własną odpowiedzialność za grzech i ponieść jego konsekwencje. Bóg nie mógł tak po prostu uśmiechnąć się i puścić wszystko w niepamięć. To byłoby wbrew Jego świętej naturze. Adam i Ewa zostali wygnani z ogrodu Eden. Kary domagała się zarówno Boża sprawiedliwość, jak i miłość Boga do grzesznej pary.
W bezmiarze swojej miłości Bóg pragnął przebaczyć ten bunt i przywrócić zniszczoną relację. Jednakże do tego potrzeba było czegoś znacznie więcej niż skreślenia dwóch grzechów z niebiańskiego konta dwojga grzesznych ludzi. W samej istocie Boga leży zarówno miłość, jak i sprawiedliwość, i obie wymagały zapłacenia pełnej kary za grzech − a karą tą była śmierć wieczna. Jako skończone, śmiertelne istoty, ludzie nie są w stanie spłacić obciążającego ich długu grzechu. Śmierć każdej poszczególnej jednostki jest po prostu nieuchronną konsekwencją jej beznadziejnej grzeszności, jest śmiercią za swoje własne grzechy. Nikt z ludzi nie może umrzeć za kogoś innego, gdyż każdy umiera tylko za własny grzech. Jedynie doskonale bezgrzeszna istota, która nie musząc umrzeć za własny grzech dobrowolnie zdecydowałaby się na śmierć w miejsce grzesznika, mogłaby uratować go od kary. Jako upadłe, beznadziejnie grzeszne stworzenia, nigdy nie bylibyśmy w stanie zapłacić tej ceny i zostalibyśmy na wieki oddzieleni od Boga. Jednak Bóg dał rozwiązanie. Sam postanowił umrzeć za nas.
Przez swoją dobrowolną śmierć Jezus Chrystus, który jest zarówno Bogiem, jak i Człowiekiem, a przez to zarówno bezgrzesznym, jak i nieskończonym, wziął na siebie karę za nasze grzechy. W ten sposób ciągle święty, sprawiedliwy i miłosierny Bóg, nie naruszając swojej sprawiedliwości, sam wypełnił żądania prawa, uwalniając od odpowiedzialności umiłowane stworzenia, które same nie były w stanie spłacić długu grzechu. Odtąd każdy z ludzi może otrzymać całkowicie niezasłużony i darmowy dar pełnego przebaczenia i życia wiecznego, jeśli tylko uzna swoją beznadziejną grzeszność i przyjmie Jego śmierć jako odkupienie.
Kiedy nasze własne dzieci są nieposłuszne, bardzo trudno jest nam iść w ślady Boga. Znacznie łatwiej jest odłożyć na bok dyscyplinę, lecz wtedy dziecko nigdy nie nauczy się ponosić konsekwencji swoich wyborów. Rezygnacja z dyscypliny oznacza w istocie jedynie brak miłości, zachęca do samowoli i rozbudza egoizm drzemiący w każdym sercu. A to dokonuje w dziecku jeszcze większych szkód moralnych.
Fragment z książki D. Hunta „Jak blisko jesteśmy” czyli: Co proroctwa biblijne mówią na temat powtórnego przyjścia Pana Jezusa Chrystusa. Źródło: http://www.tiqva.pl/jak-blisko-jestesmy
Komentarze
Prześlij komentarz