Wizualizacja; demony w Kościele
Jung był tak poważnie zdemonizowany (co pokazaliśmy wcześniej), że nie musiał nawet stosować wizualizacji, gdyż duchowe byty ukazywały mu się spontanicznie i były tak żywe, jak w naszej ziemskiej rzeczywistości. Z początku próbował wytłumaczyć te zjawiska jako produkt własnej wyobraźni, lecz w końcu uznał ich obiektywne istnienie. Cała gama okultystycznych doświadczeń Junga zawierała rzekome rozmowy, a nawet podróże ze zmarłymi. "Objawienia" otrzymywane w wyniku zaangażowania się w spirytyzm i okultyzm (który niemal doprowadził go do szaleństwa), a szczególnie podczas spotkań z jego "duchem-przewodnikiem" Filemonem, stanowią podstawę teorii psychologicznych rozwiniętych przez Junga jako jego życiowe dzieło , które tak mocno oddziałuje na Kościół za pośrednictwem chrześcijańskiej psychologii, uznającej Junga za jednego ze swych bohaterów.
Nick Cavnar, dyrektor wykonawczy katolickiego magazynu charyzmatycznego New Covenant [Nowe Przymierze] podkreśla: "Ci, którzy uważali, że współczesny Kościół stał się zbyt racjonalny, znaleźli w Jungu sprzymierzeńca w nadaniu swej religii bardziej mistycznego kierunku, bazującego na przeżyciach. Odnowa charyzmatyczna, z jej naciskiem na duchowe doświadczenia i uzdrowienie wewnętrzne, w naturalny sposób prowadziła do zainteresowania się Jungiem (...) to, co było prawdziwe w psychologii jungowskiej, może być adaptowane i stosowane przez chrześcijan". To jest opinia naiwna i niebezpieczna, lecz powszechnie akceptowana przez chrześcijańskich psychologów, którzy albo nie znają prawdy, albo ją tłumią. W rzeczywistości psychologia jungowska nie oferuje żadnej prawdy. Psycholog i prawnik Nandor Fodor pisze:
"Dyskusja na temat parapsychologicznych wątków w działalności [C.G.] Junga powinna się rozpocząć od wzięcia głębokiego oddechu. Jest to historia tak niesamowita (...), że od momentu jej pełnego ujawnienia psychologowie analityczni są nią zaszokowani, psychoanalitycy ignorują ją i traktują jak bajkę, natomiast osoby parające się parapsychologią znalazły w niej tyle pokarmu, że jeszcze do dziś nie są w stanie go przetrawić. (...) Praca doktorska Junga z roku 1899 nosiła tytuł "Psychologia i patologia tak zwanych zjawisk okultystycznych. (...)"
Wizualizacja w celu skontaktowania się ze światem duchowym została "zaproponowana" Jungowi przez byty duchowe, które mu się ukazywały — czyli z tego samego źródła, z którego Napoleon Hill, Jose Silva i inni wpływowi współcześni okultyści dowiedzieli się, że wyobraźnia/wizualizacja jest najprostszą drogą i najłatwiejszymi do otwarcia drzwiami świata okultyzmu. Chrześcijańska psychologia wprowadziła tę szamańską praktykę do Kościoła i w ten sposób wróciliśmy do czarnoksięstwa (istniejącego już u zarania Kościoła) i średniowiecznego katolickiego mistycyzmu, które zaprzeczają Biblii jako wystarczalnemu źródłu doktryny i praktyki. Historia się powtarza.
Norman Vincent Peale (kto wie, czy nie najbardziej destrukcyjny heretyk w historii Kościoła) oświadczył, że wizualizacja zawsze stanowiła element jego nauczania i praktyki. Napisał on książkę opisującą zdumiewające rezultaty osiągnięte dzięki tej okultystycznej praktyce, uważając, że ich źródłem był Bóg lub po prostu moc umysłu. Yonggi Cho, pastor największego kościoła na świecie, twierdził że Duch Święty nauczył go wizualizować to, czego pragnął, aby jego modlitwy mogły zostać wysłuchane. On również napisał podręcznik stosowania tej praktyki okultystycznej. Robert Schuller napisał wstęp do tej książki, w którym twierdzi, że sam próbował i stwierdził, że "to działa": "Ćwiczyłem i ujarzmiałem moc wewnętrznego oka. Mogę potwierdzić, że to działa. (...) Trzydzieści lat temu zaczęliśmy pracę mając wizję kościoła. Wszystko się spełniło."
Demoniczne oszustwa
Chrześcijańscy psychologowie usprawiedliwiają wizualizowanie "Jezusa" jako niezbędną technikę w procesie "uzdrawiania wewnętrznego", które rzekomo leczy "traumy" głęboko zagrzebane w podświadomości. Powiadają, że ta praktyka jest pomocnym narzędziem dla chrześcijan, ponieważ ujawnia i pomaga rozwiązywać problemy, których nie można przezwyciężyć takimi biblijnym środkami jak modlitwa, upamiętanie, posłuszeństwo, wiara i napełnienie Duchem Świętym.
Mamy zatem diagnozy i terapie, których nie można znaleźć w Biblii i których prawdziwy Kościół nie potrzebował przez tysiąc dziewięćset lat, lecz teraz stały się istotne. Wszystko to jest usprawiedliwione, ponieważ "działa" tak dobrze i w tak wielu przypadkach i ponieważ jest rzekomo częścią "Bożej prawdy", która w jakiś sposób pozostawała dotąd poza Biblią, mimo że ta święta Księga twierdzi coś wręcz przeciwnego — że "Całe Pismo przez Boga jest natchnione i 179 pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany" [II Tym. 3:16-17].
Wystarczająco zadziwia fakt, że zsekularyzowany świat przyjął szamanizm (czarnoksięstwo) we współczesnej postaci i że pogłębia swój stan zdemonizowania wizualizując "wewnętrznych przewodników" w ramach bardzo ostatnio popularnych technik psychologii transpersonalnej, medycyny i samorozwoju. Jeszcze bardziej zadziwia jednak to, że nie tylko rzymscy katolicy, liberałowie i moderniści, lecz również sam Kościół ewangeliczny przyjął i promuje te same złudne i destrukcyjne duchowo techniki wśród nieświadomych zagrożenia owiec trzody Pańskiej.
Wizualizacja okazała się być najskuteczniejszym narzędziem ekumenicznym w arsenale szatana. Współcześni protestanci i katolicy połączyli się w stosowaniu tej samej niebiblijnej praktyki, o wiele bardziej niebezpiecznej od kultu drewnianych i kamiennych figur, przeciw której wystąpili Reformatorzy. Protestanccy "uzdrawiacze wewnętrzni", usprawiedliwiający swoje działania skutecznością wizualizowanego "Jezusa" muszą wyjaśnić, dlaczego "Maryja" wizualizowana przez katolików jest nie mniej realna i również potrafi "uzdrawiać". I oczywiście jedni i drudzy muszą wyjaśnić jak to się dzieje, że wszystkie rodzaje "przewodników" wizualizowanych przez okultystów (od "kosmicznych braci" i "wstępujących mistrzów" do kojotów i jaguarów) radzą sobie równie dobrze, jak "Jezus" czy "Maryja".
Wizualizacja propagowana przez chrześcijańską psychologię została zaczerpnięta z nauk Carla Junga, który przejął ją od swoich duchów-przewodników, a następnie szeroko rozeszła się w całym Kościele ewangelicznym. Stanowi element nauczania Richarda Fostera, Calvina Millera, Cho, Peale'a i innych. Nastąpiła redefinicja chrześcijaństwa i trzeba się zgodzić z A. W. Tozerem, że przebudzenie dzisiejszego "chrześcijaństwa" cofnie sprawę Chrystusa o jakieś sto lat. My nie potrzebujemy przebudzenia — potrzebujemy nowej Reformacji, która spowoduje powrót Kościoła do zasady sola scriptura. Wróćmy do Pana i do Jego Słowa.
Artykuł pochodzi z książki; "Psychologia a kościół", cała książka w PDF znajduje się pod adresem: http://www.tiqva.pl/component/attachments/download/3
Nick Cavnar, dyrektor wykonawczy katolickiego magazynu charyzmatycznego New Covenant [Nowe Przymierze] podkreśla: "Ci, którzy uważali, że współczesny Kościół stał się zbyt racjonalny, znaleźli w Jungu sprzymierzeńca w nadaniu swej religii bardziej mistycznego kierunku, bazującego na przeżyciach. Odnowa charyzmatyczna, z jej naciskiem na duchowe doświadczenia i uzdrowienie wewnętrzne, w naturalny sposób prowadziła do zainteresowania się Jungiem (...) to, co było prawdziwe w psychologii jungowskiej, może być adaptowane i stosowane przez chrześcijan". To jest opinia naiwna i niebezpieczna, lecz powszechnie akceptowana przez chrześcijańskich psychologów, którzy albo nie znają prawdy, albo ją tłumią. W rzeczywistości psychologia jungowska nie oferuje żadnej prawdy. Psycholog i prawnik Nandor Fodor pisze:
"Dyskusja na temat parapsychologicznych wątków w działalności [C.G.] Junga powinna się rozpocząć od wzięcia głębokiego oddechu. Jest to historia tak niesamowita (...), że od momentu jej pełnego ujawnienia psychologowie analityczni są nią zaszokowani, psychoanalitycy ignorują ją i traktują jak bajkę, natomiast osoby parające się parapsychologią znalazły w niej tyle pokarmu, że jeszcze do dziś nie są w stanie go przetrawić. (...) Praca doktorska Junga z roku 1899 nosiła tytuł "Psychologia i patologia tak zwanych zjawisk okultystycznych. (...)"
Wizualizacja w celu skontaktowania się ze światem duchowym została "zaproponowana" Jungowi przez byty duchowe, które mu się ukazywały — czyli z tego samego źródła, z którego Napoleon Hill, Jose Silva i inni wpływowi współcześni okultyści dowiedzieli się, że wyobraźnia/wizualizacja jest najprostszą drogą i najłatwiejszymi do otwarcia drzwiami świata okultyzmu. Chrześcijańska psychologia wprowadziła tę szamańską praktykę do Kościoła i w ten sposób wróciliśmy do czarnoksięstwa (istniejącego już u zarania Kościoła) i średniowiecznego katolickiego mistycyzmu, które zaprzeczają Biblii jako wystarczalnemu źródłu doktryny i praktyki. Historia się powtarza.
Norman Vincent Peale (kto wie, czy nie najbardziej destrukcyjny heretyk w historii Kościoła) oświadczył, że wizualizacja zawsze stanowiła element jego nauczania i praktyki. Napisał on książkę opisującą zdumiewające rezultaty osiągnięte dzięki tej okultystycznej praktyce, uważając, że ich źródłem był Bóg lub po prostu moc umysłu. Yonggi Cho, pastor największego kościoła na świecie, twierdził że Duch Święty nauczył go wizualizować to, czego pragnął, aby jego modlitwy mogły zostać wysłuchane. On również napisał podręcznik stosowania tej praktyki okultystycznej. Robert Schuller napisał wstęp do tej książki, w którym twierdzi, że sam próbował i stwierdził, że "to działa": "Ćwiczyłem i ujarzmiałem moc wewnętrznego oka. Mogę potwierdzić, że to działa. (...) Trzydzieści lat temu zaczęliśmy pracę mając wizję kościoła. Wszystko się spełniło."
Demoniczne oszustwa
Chrześcijańscy psychologowie usprawiedliwiają wizualizowanie "Jezusa" jako niezbędną technikę w procesie "uzdrawiania wewnętrznego", które rzekomo leczy "traumy" głęboko zagrzebane w podświadomości. Powiadają, że ta praktyka jest pomocnym narzędziem dla chrześcijan, ponieważ ujawnia i pomaga rozwiązywać problemy, których nie można przezwyciężyć takimi biblijnym środkami jak modlitwa, upamiętanie, posłuszeństwo, wiara i napełnienie Duchem Świętym.
Mamy zatem diagnozy i terapie, których nie można znaleźć w Biblii i których prawdziwy Kościół nie potrzebował przez tysiąc dziewięćset lat, lecz teraz stały się istotne. Wszystko to jest usprawiedliwione, ponieważ "działa" tak dobrze i w tak wielu przypadkach i ponieważ jest rzekomo częścią "Bożej prawdy", która w jakiś sposób pozostawała dotąd poza Biblią, mimo że ta święta Księga twierdzi coś wręcz przeciwnego — że "Całe Pismo przez Boga jest natchnione i 179 pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany" [II Tym. 3:16-17].
Wystarczająco zadziwia fakt, że zsekularyzowany świat przyjął szamanizm (czarnoksięstwo) we współczesnej postaci i że pogłębia swój stan zdemonizowania wizualizując "wewnętrznych przewodników" w ramach bardzo ostatnio popularnych technik psychologii transpersonalnej, medycyny i samorozwoju. Jeszcze bardziej zadziwia jednak to, że nie tylko rzymscy katolicy, liberałowie i moderniści, lecz również sam Kościół ewangeliczny przyjął i promuje te same złudne i destrukcyjne duchowo techniki wśród nieświadomych zagrożenia owiec trzody Pańskiej.
Wizualizacja okazała się być najskuteczniejszym narzędziem ekumenicznym w arsenale szatana. Współcześni protestanci i katolicy połączyli się w stosowaniu tej samej niebiblijnej praktyki, o wiele bardziej niebezpiecznej od kultu drewnianych i kamiennych figur, przeciw której wystąpili Reformatorzy. Protestanccy "uzdrawiacze wewnętrzni", usprawiedliwiający swoje działania skutecznością wizualizowanego "Jezusa" muszą wyjaśnić, dlaczego "Maryja" wizualizowana przez katolików jest nie mniej realna i również potrafi "uzdrawiać". I oczywiście jedni i drudzy muszą wyjaśnić jak to się dzieje, że wszystkie rodzaje "przewodników" wizualizowanych przez okultystów (od "kosmicznych braci" i "wstępujących mistrzów" do kojotów i jaguarów) radzą sobie równie dobrze, jak "Jezus" czy "Maryja".
Wizualizacja propagowana przez chrześcijańską psychologię została zaczerpnięta z nauk Carla Junga, który przejął ją od swoich duchów-przewodników, a następnie szeroko rozeszła się w całym Kościele ewangelicznym. Stanowi element nauczania Richarda Fostera, Calvina Millera, Cho, Peale'a i innych. Nastąpiła redefinicja chrześcijaństwa i trzeba się zgodzić z A. W. Tozerem, że przebudzenie dzisiejszego "chrześcijaństwa" cofnie sprawę Chrystusa o jakieś sto lat. My nie potrzebujemy przebudzenia — potrzebujemy nowej Reformacji, która spowoduje powrót Kościoła do zasady sola scriptura. Wróćmy do Pana i do Jego Słowa.
Artykuł pochodzi z książki; "Psychologia a kościół", cała książka w PDF znajduje się pod adresem: http://www.tiqva.pl/component/attachments/download/3
Komentarze
Prześlij komentarz