"Dzieciątko Jezus"
Święta Bożego Narodzenia przetrwały pomimo reformacji jako jeden z wielu zwyczajów obowiązujących w rzymskim katolicyzmie, który wyrósł – jak przypomina historyk Will Durant – z połączenia pogaństwa i chrześcijaństwa, dokonanego za panowania Konstantyna Wielkiego w początkach IV wieku.
O wynikłej z tego „chrystianizacji” Cesarstwa Rzymskiego – ku której z sentymentem spoglądają rekonstrukcjoniści, jak np. dyrektor Coalition on Revival (Koalicji na rzecz Przebudzenia, COR) Jay Grimstead, widząc w niej wzorzec tego, co pragną osiągnąć – Durant pisze:
"Pogaństwo utrzymało się […] w formie prastarych rytuałów i zwyczajów tolerowanych […] przez częstokroć pobłażliwy Kościół […] Rzeźby przedstawiające Izydę i Horusa przemianowano na Marię i Chrystusa [...] Saturnalia [święto ku czci Saturna obchodzone w czasie przesilenia zimowego – przyp. D.H.] zastąpiono obchodami Bożego Narodzenia [...] kadzidło, światła, kwiaty, procesje, szaty liturgiczne, [...] które podobały się ludziom w dawniejszych kultach [pogańskich], w rytuale Kościoła udomowiono i oczyszczono..."
Czy rzeczywiście jest Mesjaszem?
Pomimo jego pogańskich i rzymskokatolickich korzeni oraz rażącej komercjalizacji możemy mimo wszystko cieszyć się, że Boże Narodzenie co roku przypomina o narodzinach Zbawiciela. Niestety uroczystości bożonarodzeniowe na ogół utrwalają jednak brak zrozumienia prawdziwej tożsamości Jezusa Chrystusa, celu Jego przyjścia oraz Jego dzieła. Nic w tym zaskakującego, zważywszy na błędne rozumienie dostrzegalne nawet wśród Jego własnych uczniów podczas Jego pierwszego przyjścia oraz na znacznie większy zamęt, który – jak ostrzega Biblia – poprzedzi Jego drugie przyjście. Właściwie cały świat – w tym miliony „chrześcijan” – podąży za Antychrystem i odda mu cześć, w przekonaniu, że to prawdziwy Chrystus.
Obchody Bożego Narodzenia przypominają nam, że te same mylne przekonania, które nie pozwoliły wielu ludziom rozpoznać Chrystusa, gdy przyszedł On na ziemię, będą panować również w czasie Jego powrotu. Przyczyny zamętu sprzed 1900 lat * pozostają i dziś kluczowymi kwestiami. Jaka jest prawdziwa misja Mesjasza – i natura Jego królestwa? Kiedy, jak i przez kogo zostanie zaprowadzone Królestwo i jaki jest jego związek z Izraelem i Kościołem? Wielu dzisiejszych „chrześcijan” wykazuje podobną ślepotę jak owi pierwsi „uczniowie”, którzy odwrócili się od Chrystusa, ponieważ nie spełnił On ich fałszywych oczekiwań związanych z Mesjaszem.
Nawet Jan Chrzciciel do tego stopnia utracił nadzieję, że zażądał od Chrystusa odpowiedzi na pytanie: „Czy ty jesteś tym, którzy ma przyjść, czy mamy oczekiwać innego?” (Mt 11,3 UBG). Tego typu wątpliwości wydają się nie do pomyślenia u kogoś, kogo Bóg posłał, aby „przygotował drogę Pana”! Jan Chrzciciel, pełen Ducha Świętego już jako sześciomiesięczny płód, poruszył się w łonie swej matki Elżbiety na głos dziewicy Marii, która właśnie dowiedziała się, że urodzi Syna Bożego. Jan, powołany przez Boga na zwiastuna Mesjasza, zaświadczył: „ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Na kogo ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego na nim, to jest ten, który chrzci Duchem Świętym. Ja to widziałem i świadczyłem, że on jest Synem Bożym" (J 1,33-34). Będąc pewnym tego nadprzyrodzonego objawienia, Jan śmiało ogłosił: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (Jn 1,29). A jednak nastał taki dzień, gdy ogarnięty rozpaczą Jan wysłał do Chrystusa dwóch uczniów, aby Go spytali, czy rzeczywiście jest Mesjaszem!
Pomimo otrzymania nadprzyrodzonego objawienia co do tożsamości Chrystusa Jan całkowicie błędnie postrzegał Jego misję. Czyż prorocy nie powiedzieli, że Mesjasz zaprowadzi swoje królestwo i będzie panował w Jerozolimie? Dlaczego więc on, Jego zwiastun, tkwi w więzieniu? Jan nie rozumiał, że Chrystus przyszedł po to, aby umrzeć za nasze grzechy, by zarówno Żydzi jak i nie-Żydzi, połączeni w jednym Kościele, mogli pójść do nieba. Nie pojmował też, że musi nastąpić Drugie Przyjście.
Podobnie przedstawiała się sprawa z uczniami w ogrodzie Getsemane. Ze zdumieniem obserwowali, jak Ten, który w ich przekonaniu miał wszelką moc, teraz – najwyraźniej bezradny – zostaje zatrzymany, związany i zabrany. Wychodzi na to, że Jezus z Nazaretu jednak nie może być Mesjaszem! Marzenia uczniów legły w gruzach, wszyscy pouciekali, chcąc ratować życie. Tak samo dwóch uczniów w drodze do Emmaus. „wydali go na śmierć i ukrzyżowali. A my spodziewaliśmy się, że on odkupi Izraela" (Łk 24,19-24 UBG). Jego śmierć, którą uznajemy dziś za jądro ewangelii, bez której nie mamy życia, doprowadziła współczesnych Mu do wniosku, że Jezus nie może być Mesjaszem, Zbawicielem świata.
„Jeśli jest królem Izraela, niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy mu” (Mt 27,40-44) – naigrawał się szyderczo żądny krwi tłum wraz z przywódcami religijnymi, triumfującymi u stóp Jego krzyża. „Jeśli jest królem Izraela, niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy mu” – powtarzał jak echo jeden z wiszących obok łotrów. Kogo przyszedł zbawić, od czego, do czego i jak – nie było najwyraźniej zrozumiałe dla nikogo ze współczesnych, nawet Jego najbliższych uczniów.
Gdy Chrystus próbował tłumaczyć, że musi umrzeć za grzechy świata, Piotr łajał Go za tak „negatywne myślenie”. A przecież dopiero kilka chwil wcześniej dzięki objawieniu otrzymanemu od Ojca uczeń ten wyznał, że Jezus jestem Mesjaszem (Mt 16,16-17). Widać, że nie rozumiał misji Mesjasza, mimo że znał Jego tożsamość. „Odejdź ode mnie, szatanie!” (16,23-24 UBG) – odparł Chrystus Piotrowi, dając do zrozumienia, jaką wagę przywiązuje do skorygowania tak rażąco błędnego pojmowania Jego misji.
Podobnie było w Jerozolimie (J 2,23-25), gdzie „wielu uwierzyło w jego imię, widząc cuda, które czynił”. Uwierzyli, że jest Mesjaszem, mieli jednak mylne wyobrażenie o tym, co to oznacza. „Jezus nie powierzał im samego siebie”, bo wiedział, co jest w ich sercach i że nie uwierzą prawdzie. Ten sam błąd dostrzegamy u ludzi wspomnianych w szóstym rozdziale Ewangelii Jana, którzy ze względu na to, że Chrystus ich uzdrowił i nakarmił, chcieli „przyjść i porwać go, aby go obwołać królem” (Jn 6,15 UBG). Wielu zwących się Jego „uczniami” (dziś nazywano by ich „chrześcijanami”) miało fałszywe wyobrażenie o Mesjaszu i nie chciało Go słuchać, lecz „zawróciło i więcej z nim nie chodziło”, gdy On próbował wytłumaczyć im prawdę (Jn 6,66 UBG).
Od Chrystusa dowiadujemy się, jak postępować wobec tych rzesz ludzi, którzy chcą za Nim iść z niewłaściwych pobudek. Musimy dziś zrobić to, co On robił niegdyś. Wielu „wyszło do przodu”, aby oznajmić Jezusowi, że wierzą w Niego i wiernie za Nim podążą. Wbrew dzisiejszym metodom Chrystus nie nakazywał swoim uczniom niezwłocznie, póki jeszcze ludzie ci nie zmienili zdania, wpisywać ich na „listę członków Kościoła” ani angażować ich w próby chóru bądź jakiś komitet, by mogli przejawiać swą aktywność w ramach Kościoła. „Lisy mają nory, a ptaki niebieskie – gniazda, ale Syn Człowieczy nie ma gdzie położyć głowy” (Mt 8,20 UBG). Zapalonym potencjalnym zwolennikom Jezus zdawał się mówić: „Czy jesteście rzeczywiście pewni, że chcecie za Mną pójść?". Cóż za „negatywizm”!
„Więc twierdzicie, że chcecie pójść za Mną?
– mówił do nich w takim tonie. – Skoro tak, to pozwólcie, że powiem, dokąd zmierzamy. Ja idę na jedno ze wzgórz koło Jerozolimy, zwane Golgotą, tam przybiją Mnie do krzyża. Jeżeli więc chcecie być Mi wierni do końca, możecie podjąć taką decyzję: wziąć swój krzyż już teraz i pójść za Mną. Ponieważ tam właśnie zdążamy!”.
Dziś jesteśmy nazbyt wyrafinowani, by przedstawiać ewangelię w tak negatywnych kategoriach. Obeznani z technikami motywacyjnymi, psychologią tudzież z kursami Dale’a Carnegiego poświęconych temu, „jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”*, uważamy takie nowe metody za idealne narzędzia „zdobywania ludzi dla Chrystusa”. Zapełniamy więc kościoły tłumami, które wyobrażają sobie, że misja Chrystusa polegała na tym, aby wreszcie mogli dobrze się poczuć dzięki podbudowaniu ich samooceny, spełnieniu ich samolubnych modlitw czy zrealizowaniu ich egocentrycznych zamiarów.
Dominioniści - rekonstrukcjoniści pobłądzili jeszcze bardziej niż Jan Chrzciciel, choć ich błąd jest podobny. Nie godzą się na życie w odrzuceniu na wzór Chrystusa, na znoszenie hańby Jego krzyża, ponieważ byłby to ich zdaniem „defetyzm”. Uważają, że już teraz żyjemy w Tysiącletnim Królestwie i powinniśmy się zachowywać jak „dzieci Króla”. W ich mniemaniu naszym zadaniem jest ustanowienie Królestwa Bożego na ziemi poprzez przejęcie „panowania, zwierzchnictwa” (ang. dominion) nad mediami, instytucjami oświatowymi i przywództwem politycznym. Orędownicy „znaków i cudów”, od Orala Robertsa po Johna Wimbera, wyobrażają sobie, że są akurat w trakcie przejmowania panowania nad wszelką chorobą, nawet nad samą śmiercią, choć nie nastąpiło jeszcze zmartwychwstanie i Chrystus jeszcze nie powrócił.
Tendencje te mają bardzo pozytywny i ekumeniczny wydźwięk. Chrześcijańscy lobbyści, jak Bob Grant z Christian Voice czy American Freedom Coalition (Amerykańska Koalicja Wolności) w Waszyngtonie, są gotowi współpracować z wyznawcami Moona i z mormonami oraz z każdym, kto opowiada się za przywróceniem w Ameryce tradycyjnych wartości. W okresie Bożego Narodzenia zaś możliwość umieszczania krzyża czy żłóbka w miejscach publicznych tworzy punkt, wokół którego można się jednoczyć – niesłychanie niski wspólny mianownik ekumenicznego porozumienia. Występując w obronie tego szaleństwa, chrześcijańscy liderzy twardo obstają przy tym, że należy współpracować ze wszystkimi, którzy „zwą Jezusa Panem”. Najwyraźniej zapomniano o tych słowach Chrystusa: „Wielu powie mi tego dnia: Panie, Panie, czyż [...] w twoim imieniu nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im oświadczę: Nigdy was nie znałem. Odstąpcie ode mnie...” (Mt 7,22-23 UBG). Całe rzesze mormonów i katolików (nie wspominając już o wielu baptystach, luteranach, metodystach i innych) zwą Jezusa „Panem”, lecz zbawione nie są.
W dniu 17 października [1989 roku] Paul i Jan Crouchowie [właściciele TV TBN] gościli katolików w swoim programie telewizyjnym „Praise the Lord" – dwóch księży i przedstawicielkę laikatu. Paul popisał się właściwą sobie naiwnością i niewiarygodną wręcz nieznajomością teologii, zbywając wszelkie różnice między protestantami a katolikami komentarzem: „to tylko kwestia semantyki”. Ochoczo akceptując doktrynę Przeistoczenia, herezję tak wielką, że tysiące wolało zginąć na stosie, niż ją uznać, oświadczył: „Otóż my [protestanci] wierzymy w to samo. Jak więc widzicie, [Przeistoczenie] jako jedna z tych spraw, które nas dzieliły przez wszystkie te lata, nie powinno było nas dzielić, ponieważ tak naprawdę chodziło nam o to samo, tylko wyrażaliśmy to troszkę inaczej [...] Wyrzucam słowo „protestant” w ogóle ze swojego słownictwa [...] przeciwko niczemu już więcej nie protestuję [...] czas, by katolicy i niekatolicy połączyli się w jedno w Duchu i jedno w Panu”. Lecz katolicy mają inną ewangelię – o zbawieniu z uczynków i rytuałów za sprawą nieodzownego pośrednictwa Kościoła.
Mère Marie, sauvez nous!
Święta Bożego Narodzenia, z ich naciskiem na „Dzieciątko Jezus”, mogą utrwalać jeszcze inną katolicką herezję – zgubny mit o podległości Chrystusa względem Jego matki, rozmyślnie propagowany od wieków przez rzymski katolicyzm. Marię jako matkę naszego Pana z pewnością należy nazwać „błogosławioną” – lecz nie jest ona „Współpośredniczką” i „Współodkupicielką”, jak głosi rzymski katolicyzm. W katedrach katolickich na całym świecie rzucają się w oczy na przykład obrazy, figury i witraże, na których przyznaje się Marii dominującą rolę, jest nawet nieraz ukazywana na krzyżu jako nasza Odkupicielka. Jezus jest albo bezbronnym niemowlęciem przy piersi matki, albo małym dzieckiem stojącym u jej nóg, albo też zdjętą z krzyża martwą ofiarą w jej ramionach. Nigdy nie ukazuje się jej jako podporządkowanej Jemu i rzadko – jeśli w ogóle – przedstawia się Go w triumfie Jego zmartwychwstania. To ona jest „Królową Niebios”, podczas gdy Jezus pozostaje dzieckiem poddanym jej kierownictwu.
Typowym przykładem jest piękny trzynastowieczny witraż, jaki oglądaliśmy niedawno w jednym z kościołów we Francji. Na górze widnieją słowa Le Pergatoire, z czego wynika, że na witrażu przedstawiono „czyściec”. Marię i Jezusa ukazano na obłoku (czyli w „niebie”), a dusze cierpiące poniżej w ogniu czyśćcowym, z ramionami błagalnie wyciągniętymi w górę. Czy wołają o ratunek do Chrystusa? Nie, zwracają się do Marii. To ona ma na głowie królewską koronę. Jezus zaś, Pan Chwały, który na Krzyżu odniósł triumf nad szatanem, a dziś zasiada po prawicy Ojca, jak Go przedstawiono? Jako dziecko mniej więcej siedmioletnie, stojące między kolanami „Królowej Niebios”! Cóż dziwnego, że dusze czyśćcowe nie do Niego zwracają się o pomoc. Na dole pięknego witrażowego wizerunku tej obrzydliwości widnieją słowa: Mère Marie, sauvez nous! („Matko Mario, zbaw nas!").
Taka herezja nie rodzi się w wyobraźni artystów, lecz w tradycji i dogmatach przez Kościół rzymskokatolicki nie tylko tolerowanych, ale wręcz propagowanych. Lęk przed czyśćcem jest dla katolika czymś bardzo realnym, a „Maria” zapewnia wybawienie tym, którzy są jej wierni. Miała się ona ukazać 16 lipca 1251 roku Szymonowi Stockowi i dać mu coś, co nazywa się „wielką obietnicą”: „Przyjmij [...] Szkaplerz [dwa kawałki brązowej tkaniny z obietnicą Marii na pierwszym i wizerunkiem jej wraz z „Dzieciątkiem Jezus” na drugim, noszone na piersi i na plecach, połączone na ramionach dwiema tasiemkami] Twojego Zakonu. Ktokolwiek w nim umrze, nie dozna ognia piekielnego”. Katolicki szkaplerz, podobnie jak magiczna bielizna mormonów, ma podobno dokonać tego, czego nie zdołał dokonać Chrystus przez swą śmierć, pogrzebanie i zmartwychwstanie. W roku 1322 papież Jan XXII otrzymał od „Marii” kolejną obietnicę, znaną jako „przywilej sobotni”: „Ja, ich Matka łaski, zejdę w sobotę po ich śmierci i jak ich [noszących szkaplerz w chwili śmierci] spotkam w czyśćcu, uwolnię ich”. Słynna modlitwa św. Szymona Stocka kończy się słowami: „O słodkie Serce Maryi, bądź naszym zbawieniem!”.
Boże Narodzenie to rzadka okazja dzielenia się prawdziwą ewangelią Jezusa Chrystusa oraz obnażania i korygowania niejednoznacznego ekumenicznego obrazu, jaki corocznie prezentuje ono światu. Miliony ludzi błędnie uznają, że są chrześcijanami, ponieważ żywią sentyment do „Dzieciątka Jezus”. Pamiętajmy, co powiedział Chrystus tym, którzy w Niego uwierzyli; „Jeśli będziecie trwać w moim słowie, będziecie prawdziwie moimi uczniami. I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (Jn 8,31-32 UBG). Do głoszenia tej właśnie prawdy z jasnością i mocą zostaliśmy powołani.
1 grudnia 1989
Dave Hunt
Tłumaczyła Ola
Źródło: https://www.thebereancall.org/content/christmas-christ
* Od czasu napisania artykułu minęło 30 lat, dziś należałoby więc raczej napisać o 2000 lat (przyp. red.).
* Książka Carnegiego doczekała się polskiego przekładu pod takim właśnie tytułem (przyp. red.).
******
Polecam uwadze bardzo interesujący artykuł w temacie idei obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia
Dlaczego nie obchodzimy "Świąt Bożego Narodzenia"?
O wynikłej z tego „chrystianizacji” Cesarstwa Rzymskiego – ku której z sentymentem spoglądają rekonstrukcjoniści, jak np. dyrektor Coalition on Revival (Koalicji na rzecz Przebudzenia, COR) Jay Grimstead, widząc w niej wzorzec tego, co pragną osiągnąć – Durant pisze:
"Pogaństwo utrzymało się […] w formie prastarych rytuałów i zwyczajów tolerowanych […] przez częstokroć pobłażliwy Kościół […] Rzeźby przedstawiające Izydę i Horusa przemianowano na Marię i Chrystusa [...] Saturnalia [święto ku czci Saturna obchodzone w czasie przesilenia zimowego – przyp. D.H.] zastąpiono obchodami Bożego Narodzenia [...] kadzidło, światła, kwiaty, procesje, szaty liturgiczne, [...] które podobały się ludziom w dawniejszych kultach [pogańskich], w rytuale Kościoła udomowiono i oczyszczono..."
Czy rzeczywiście jest Mesjaszem?
Pomimo jego pogańskich i rzymskokatolickich korzeni oraz rażącej komercjalizacji możemy mimo wszystko cieszyć się, że Boże Narodzenie co roku przypomina o narodzinach Zbawiciela. Niestety uroczystości bożonarodzeniowe na ogół utrwalają jednak brak zrozumienia prawdziwej tożsamości Jezusa Chrystusa, celu Jego przyjścia oraz Jego dzieła. Nic w tym zaskakującego, zważywszy na błędne rozumienie dostrzegalne nawet wśród Jego własnych uczniów podczas Jego pierwszego przyjścia oraz na znacznie większy zamęt, który – jak ostrzega Biblia – poprzedzi Jego drugie przyjście. Właściwie cały świat – w tym miliony „chrześcijan” – podąży za Antychrystem i odda mu cześć, w przekonaniu, że to prawdziwy Chrystus.
Obchody Bożego Narodzenia przypominają nam, że te same mylne przekonania, które nie pozwoliły wielu ludziom rozpoznać Chrystusa, gdy przyszedł On na ziemię, będą panować również w czasie Jego powrotu. Przyczyny zamętu sprzed 1900 lat * pozostają i dziś kluczowymi kwestiami. Jaka jest prawdziwa misja Mesjasza – i natura Jego królestwa? Kiedy, jak i przez kogo zostanie zaprowadzone Królestwo i jaki jest jego związek z Izraelem i Kościołem? Wielu dzisiejszych „chrześcijan” wykazuje podobną ślepotę jak owi pierwsi „uczniowie”, którzy odwrócili się od Chrystusa, ponieważ nie spełnił On ich fałszywych oczekiwań związanych z Mesjaszem.
Nawet Jan Chrzciciel do tego stopnia utracił nadzieję, że zażądał od Chrystusa odpowiedzi na pytanie: „Czy ty jesteś tym, którzy ma przyjść, czy mamy oczekiwać innego?” (Mt 11,3 UBG). Tego typu wątpliwości wydają się nie do pomyślenia u kogoś, kogo Bóg posłał, aby „przygotował drogę Pana”! Jan Chrzciciel, pełen Ducha Świętego już jako sześciomiesięczny płód, poruszył się w łonie swej matki Elżbiety na głos dziewicy Marii, która właśnie dowiedziała się, że urodzi Syna Bożego. Jan, powołany przez Boga na zwiastuna Mesjasza, zaświadczył: „ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Na kogo ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego na nim, to jest ten, który chrzci Duchem Świętym. Ja to widziałem i świadczyłem, że on jest Synem Bożym" (J 1,33-34). Będąc pewnym tego nadprzyrodzonego objawienia, Jan śmiało ogłosił: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (Jn 1,29). A jednak nastał taki dzień, gdy ogarnięty rozpaczą Jan wysłał do Chrystusa dwóch uczniów, aby Go spytali, czy rzeczywiście jest Mesjaszem!
Pomimo otrzymania nadprzyrodzonego objawienia co do tożsamości Chrystusa Jan całkowicie błędnie postrzegał Jego misję. Czyż prorocy nie powiedzieli, że Mesjasz zaprowadzi swoje królestwo i będzie panował w Jerozolimie? Dlaczego więc on, Jego zwiastun, tkwi w więzieniu? Jan nie rozumiał, że Chrystus przyszedł po to, aby umrzeć za nasze grzechy, by zarówno Żydzi jak i nie-Żydzi, połączeni w jednym Kościele, mogli pójść do nieba. Nie pojmował też, że musi nastąpić Drugie Przyjście.
Podobnie przedstawiała się sprawa z uczniami w ogrodzie Getsemane. Ze zdumieniem obserwowali, jak Ten, który w ich przekonaniu miał wszelką moc, teraz – najwyraźniej bezradny – zostaje zatrzymany, związany i zabrany. Wychodzi na to, że Jezus z Nazaretu jednak nie może być Mesjaszem! Marzenia uczniów legły w gruzach, wszyscy pouciekali, chcąc ratować życie. Tak samo dwóch uczniów w drodze do Emmaus. „wydali go na śmierć i ukrzyżowali. A my spodziewaliśmy się, że on odkupi Izraela" (Łk 24,19-24 UBG). Jego śmierć, którą uznajemy dziś za jądro ewangelii, bez której nie mamy życia, doprowadziła współczesnych Mu do wniosku, że Jezus nie może być Mesjaszem, Zbawicielem świata.
„Jeśli jest królem Izraela, niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy mu” (Mt 27,40-44) – naigrawał się szyderczo żądny krwi tłum wraz z przywódcami religijnymi, triumfującymi u stóp Jego krzyża. „Jeśli jest królem Izraela, niech teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy mu” – powtarzał jak echo jeden z wiszących obok łotrów. Kogo przyszedł zbawić, od czego, do czego i jak – nie było najwyraźniej zrozumiałe dla nikogo ze współczesnych, nawet Jego najbliższych uczniów.
Gdy Chrystus próbował tłumaczyć, że musi umrzeć za grzechy świata, Piotr łajał Go za tak „negatywne myślenie”. A przecież dopiero kilka chwil wcześniej dzięki objawieniu otrzymanemu od Ojca uczeń ten wyznał, że Jezus jestem Mesjaszem (Mt 16,16-17). Widać, że nie rozumiał misji Mesjasza, mimo że znał Jego tożsamość. „Odejdź ode mnie, szatanie!” (16,23-24 UBG) – odparł Chrystus Piotrowi, dając do zrozumienia, jaką wagę przywiązuje do skorygowania tak rażąco błędnego pojmowania Jego misji.
Podobnie było w Jerozolimie (J 2,23-25), gdzie „wielu uwierzyło w jego imię, widząc cuda, które czynił”. Uwierzyli, że jest Mesjaszem, mieli jednak mylne wyobrażenie o tym, co to oznacza. „Jezus nie powierzał im samego siebie”, bo wiedział, co jest w ich sercach i że nie uwierzą prawdzie. Ten sam błąd dostrzegamy u ludzi wspomnianych w szóstym rozdziale Ewangelii Jana, którzy ze względu na to, że Chrystus ich uzdrowił i nakarmił, chcieli „przyjść i porwać go, aby go obwołać królem” (Jn 6,15 UBG). Wielu zwących się Jego „uczniami” (dziś nazywano by ich „chrześcijanami”) miało fałszywe wyobrażenie o Mesjaszu i nie chciało Go słuchać, lecz „zawróciło i więcej z nim nie chodziło”, gdy On próbował wytłumaczyć im prawdę (Jn 6,66 UBG).
Od Chrystusa dowiadujemy się, jak postępować wobec tych rzesz ludzi, którzy chcą za Nim iść z niewłaściwych pobudek. Musimy dziś zrobić to, co On robił niegdyś. Wielu „wyszło do przodu”, aby oznajmić Jezusowi, że wierzą w Niego i wiernie za Nim podążą. Wbrew dzisiejszym metodom Chrystus nie nakazywał swoim uczniom niezwłocznie, póki jeszcze ludzie ci nie zmienili zdania, wpisywać ich na „listę członków Kościoła” ani angażować ich w próby chóru bądź jakiś komitet, by mogli przejawiać swą aktywność w ramach Kościoła. „Lisy mają nory, a ptaki niebieskie – gniazda, ale Syn Człowieczy nie ma gdzie położyć głowy” (Mt 8,20 UBG). Zapalonym potencjalnym zwolennikom Jezus zdawał się mówić: „Czy jesteście rzeczywiście pewni, że chcecie za Mną pójść?". Cóż za „negatywizm”!
„Więc twierdzicie, że chcecie pójść za Mną?
– mówił do nich w takim tonie. – Skoro tak, to pozwólcie, że powiem, dokąd zmierzamy. Ja idę na jedno ze wzgórz koło Jerozolimy, zwane Golgotą, tam przybiją Mnie do krzyża. Jeżeli więc chcecie być Mi wierni do końca, możecie podjąć taką decyzję: wziąć swój krzyż już teraz i pójść za Mną. Ponieważ tam właśnie zdążamy!”.
Dziś jesteśmy nazbyt wyrafinowani, by przedstawiać ewangelię w tak negatywnych kategoriach. Obeznani z technikami motywacyjnymi, psychologią tudzież z kursami Dale’a Carnegiego poświęconych temu, „jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”*, uważamy takie nowe metody za idealne narzędzia „zdobywania ludzi dla Chrystusa”. Zapełniamy więc kościoły tłumami, które wyobrażają sobie, że misja Chrystusa polegała na tym, aby wreszcie mogli dobrze się poczuć dzięki podbudowaniu ich samooceny, spełnieniu ich samolubnych modlitw czy zrealizowaniu ich egocentrycznych zamiarów.
Dominioniści - rekonstrukcjoniści pobłądzili jeszcze bardziej niż Jan Chrzciciel, choć ich błąd jest podobny. Nie godzą się na życie w odrzuceniu na wzór Chrystusa, na znoszenie hańby Jego krzyża, ponieważ byłby to ich zdaniem „defetyzm”. Uważają, że już teraz żyjemy w Tysiącletnim Królestwie i powinniśmy się zachowywać jak „dzieci Króla”. W ich mniemaniu naszym zadaniem jest ustanowienie Królestwa Bożego na ziemi poprzez przejęcie „panowania, zwierzchnictwa” (ang. dominion) nad mediami, instytucjami oświatowymi i przywództwem politycznym. Orędownicy „znaków i cudów”, od Orala Robertsa po Johna Wimbera, wyobrażają sobie, że są akurat w trakcie przejmowania panowania nad wszelką chorobą, nawet nad samą śmiercią, choć nie nastąpiło jeszcze zmartwychwstanie i Chrystus jeszcze nie powrócił.
Tendencje te mają bardzo pozytywny i ekumeniczny wydźwięk. Chrześcijańscy lobbyści, jak Bob Grant z Christian Voice czy American Freedom Coalition (Amerykańska Koalicja Wolności) w Waszyngtonie, są gotowi współpracować z wyznawcami Moona i z mormonami oraz z każdym, kto opowiada się za przywróceniem w Ameryce tradycyjnych wartości. W okresie Bożego Narodzenia zaś możliwość umieszczania krzyża czy żłóbka w miejscach publicznych tworzy punkt, wokół którego można się jednoczyć – niesłychanie niski wspólny mianownik ekumenicznego porozumienia. Występując w obronie tego szaleństwa, chrześcijańscy liderzy twardo obstają przy tym, że należy współpracować ze wszystkimi, którzy „zwą Jezusa Panem”. Najwyraźniej zapomniano o tych słowach Chrystusa: „Wielu powie mi tego dnia: Panie, Panie, czyż [...] w twoim imieniu nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im oświadczę: Nigdy was nie znałem. Odstąpcie ode mnie...” (Mt 7,22-23 UBG). Całe rzesze mormonów i katolików (nie wspominając już o wielu baptystach, luteranach, metodystach i innych) zwą Jezusa „Panem”, lecz zbawione nie są.
W dniu 17 października [1989 roku] Paul i Jan Crouchowie [właściciele TV TBN] gościli katolików w swoim programie telewizyjnym „Praise the Lord" – dwóch księży i przedstawicielkę laikatu. Paul popisał się właściwą sobie naiwnością i niewiarygodną wręcz nieznajomością teologii, zbywając wszelkie różnice między protestantami a katolikami komentarzem: „to tylko kwestia semantyki”. Ochoczo akceptując doktrynę Przeistoczenia, herezję tak wielką, że tysiące wolało zginąć na stosie, niż ją uznać, oświadczył: „Otóż my [protestanci] wierzymy w to samo. Jak więc widzicie, [Przeistoczenie] jako jedna z tych spraw, które nas dzieliły przez wszystkie te lata, nie powinno było nas dzielić, ponieważ tak naprawdę chodziło nam o to samo, tylko wyrażaliśmy to troszkę inaczej [...] Wyrzucam słowo „protestant” w ogóle ze swojego słownictwa [...] przeciwko niczemu już więcej nie protestuję [...] czas, by katolicy i niekatolicy połączyli się w jedno w Duchu i jedno w Panu”. Lecz katolicy mają inną ewangelię – o zbawieniu z uczynków i rytuałów za sprawą nieodzownego pośrednictwa Kościoła.
Mère Marie, sauvez nous!
Święta Bożego Narodzenia, z ich naciskiem na „Dzieciątko Jezus”, mogą utrwalać jeszcze inną katolicką herezję – zgubny mit o podległości Chrystusa względem Jego matki, rozmyślnie propagowany od wieków przez rzymski katolicyzm. Marię jako matkę naszego Pana z pewnością należy nazwać „błogosławioną” – lecz nie jest ona „Współpośredniczką” i „Współodkupicielką”, jak głosi rzymski katolicyzm. W katedrach katolickich na całym świecie rzucają się w oczy na przykład obrazy, figury i witraże, na których przyznaje się Marii dominującą rolę, jest nawet nieraz ukazywana na krzyżu jako nasza Odkupicielka. Jezus jest albo bezbronnym niemowlęciem przy piersi matki, albo małym dzieckiem stojącym u jej nóg, albo też zdjętą z krzyża martwą ofiarą w jej ramionach. Nigdy nie ukazuje się jej jako podporządkowanej Jemu i rzadko – jeśli w ogóle – przedstawia się Go w triumfie Jego zmartwychwstania. To ona jest „Królową Niebios”, podczas gdy Jezus pozostaje dzieckiem poddanym jej kierownictwu.
Typowym przykładem jest piękny trzynastowieczny witraż, jaki oglądaliśmy niedawno w jednym z kościołów we Francji. Na górze widnieją słowa Le Pergatoire, z czego wynika, że na witrażu przedstawiono „czyściec”. Marię i Jezusa ukazano na obłoku (czyli w „niebie”), a dusze cierpiące poniżej w ogniu czyśćcowym, z ramionami błagalnie wyciągniętymi w górę. Czy wołają o ratunek do Chrystusa? Nie, zwracają się do Marii. To ona ma na głowie królewską koronę. Jezus zaś, Pan Chwały, który na Krzyżu odniósł triumf nad szatanem, a dziś zasiada po prawicy Ojca, jak Go przedstawiono? Jako dziecko mniej więcej siedmioletnie, stojące między kolanami „Królowej Niebios”! Cóż dziwnego, że dusze czyśćcowe nie do Niego zwracają się o pomoc. Na dole pięknego witrażowego wizerunku tej obrzydliwości widnieją słowa: Mère Marie, sauvez nous! („Matko Mario, zbaw nas!").
Taka herezja nie rodzi się w wyobraźni artystów, lecz w tradycji i dogmatach przez Kościół rzymskokatolicki nie tylko tolerowanych, ale wręcz propagowanych. Lęk przed czyśćcem jest dla katolika czymś bardzo realnym, a „Maria” zapewnia wybawienie tym, którzy są jej wierni. Miała się ona ukazać 16 lipca 1251 roku Szymonowi Stockowi i dać mu coś, co nazywa się „wielką obietnicą”: „Przyjmij [...] Szkaplerz [dwa kawałki brązowej tkaniny z obietnicą Marii na pierwszym i wizerunkiem jej wraz z „Dzieciątkiem Jezus” na drugim, noszone na piersi i na plecach, połączone na ramionach dwiema tasiemkami] Twojego Zakonu. Ktokolwiek w nim umrze, nie dozna ognia piekielnego”. Katolicki szkaplerz, podobnie jak magiczna bielizna mormonów, ma podobno dokonać tego, czego nie zdołał dokonać Chrystus przez swą śmierć, pogrzebanie i zmartwychwstanie. W roku 1322 papież Jan XXII otrzymał od „Marii” kolejną obietnicę, znaną jako „przywilej sobotni”: „Ja, ich Matka łaski, zejdę w sobotę po ich śmierci i jak ich [noszących szkaplerz w chwili śmierci] spotkam w czyśćcu, uwolnię ich”. Słynna modlitwa św. Szymona Stocka kończy się słowami: „O słodkie Serce Maryi, bądź naszym zbawieniem!”.
Boże Narodzenie to rzadka okazja dzielenia się prawdziwą ewangelią Jezusa Chrystusa oraz obnażania i korygowania niejednoznacznego ekumenicznego obrazu, jaki corocznie prezentuje ono światu. Miliony ludzi błędnie uznają, że są chrześcijanami, ponieważ żywią sentyment do „Dzieciątka Jezus”. Pamiętajmy, co powiedział Chrystus tym, którzy w Niego uwierzyli; „Jeśli będziecie trwać w moim słowie, będziecie prawdziwie moimi uczniami. I poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (Jn 8,31-32 UBG). Do głoszenia tej właśnie prawdy z jasnością i mocą zostaliśmy powołani.
1 grudnia 1989
Dave Hunt
Tłumaczyła Ola
Źródło: https://www.thebereancall.org/content/christmas-christ
* Od czasu napisania artykułu minęło 30 lat, dziś należałoby więc raczej napisać o 2000 lat (przyp. red.).
* Książka Carnegiego doczekała się polskiego przekładu pod takim właśnie tytułem (przyp. red.).
******
Polecam uwadze bardzo interesujący artykuł w temacie idei obchodzenia Świąt Bożego Narodzenia
Dlaczego nie obchodzimy "Świąt Bożego Narodzenia"?
Komentarze
Prześlij komentarz