Bóg i ludzkie ego
Bo opór jest jak grzech wróżbiarstwa, a krnąbrność jak złość bałwochwalstwa. Ponieważ wzgardziłeś nakazem Pana, odrzucił cię On...(1 Sm 15,23).
Ja sam z siebie nic czynić nie mogę. [...] nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał. [...] Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On dokonuje tych dzieł (J 5,30; 14,10).
Co złego jest w tej całkowitej wolności, której tak bardzo pragnęła Ewa? Czyż to nie wolność stanowi podstawę miłości? Owszem, ale w swoim pragnieniu wolności Ewa nie przejawiała miłości do nikogo, ani do Adama, ani do Boga. Czysta miłość, możliwa tylko przy jednoczesnej wolności wyboru, świadomie panuje nad sobą, mocno trzymając w ryzach wolność, która jest jej niezbędna. „Wolna”, pozbawiona wszelkich zahamowań miłość − przeciwnie: niszczy i miłość, i wolność.
Znajomość prawa nigdy nie uczyni nikogo człowiekiem sprawiedliwym, przestrzegającym przepisów. Jak wykazał apostoł Paweł, narzucone zakazy stanowią dla nas tym większą pokusę, aby je złamać. Ludzie mają naturalną skłonność, aby robić to, co zakazane (por. Rz 7,7-11). Tylko miłość jest w stanie pokierować naszym postępowaniem, a nawet spowodować, że będziemy wypełniać prawo. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa(Rz 13,10). Miłość zapomina o sobie i porzuca własną korzyść w imię dobra i zadowolenia osoby kochanej. Jakim absurdem jest wobec tego popularny termin „miłość własna”. Biblia naucza, że miłość nie szuka swego (Rz 13,5), kiedy więc pojawiają się coraz to nowe żądania osoby „kochającej”, narzekania na nieodpowiednie traktowanie, niezadowolenie z powodu braku zaspokojenia jej potrzeb, wtedy można być absolutnie pewnym, że nie ma mowy o istnieniu żadnej prawdziwej miłości. Przyjrzyjmy się słynnemu opisowi prawdziwej miłości podanemu przez Pawła:Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; [...] nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; Wszystko znosi [...], wszystko przetrzyma [...], nigdy nie ustaje(1 Kor 13,4-8). Upadłe serce człowieka jest z natury niezdolne do tak idealnej miłości. Możemy zostać uzdolnieni do niej jedynie przez nowe narodzenie i napełnienie mocą Ducha Świętego.
Miłość samego siebie i miłość Boga
Gorące uczucia i szalone namiętności niekoniecznie wypływają z czystej miłości. Słowa „kocham cię”, chociaż wypowiadane żarliwie i z pełnym przekonaniem, zbyt często oznaczają tylko „kocham siebie i chcę ciebie”. Te słowa są już tak wyświechtane, że powinny raczej budzić zaniepokojenie niż zaufanie. Pożądanie zbyt często udaje miłość i zdołało zwieść wielu. Romantyczna maska zawsze w końcu spada i wtedy wychodzi na jaw straszna prawda − lecz często jest już za późno.
Kiedy miłość nie zna żadnych samoograniczeń i nie potrafi znieść zaparcia się samego siebie tak, aby Bóg mógł suwerennie sprawować nad nią kontrolę, to nie możemy w ogóle mówić o miłości, bez względu na to, jak kwieciście byłaby ona wyznawana. Szatan, niezdolny do czystej miłości, nie zna różnicy pomiędzy miłością a pożądaniem. Podążający za jego wskazówkami stają się tak samo zaślepieni głodem swoich zmysłów jak ten, komu dają się prowadzić. Ludzkie ego niczego nie pragnie tak bardzo i niczego nie poszukuje z głębszym oddaniem niż zaspokojenia własnych marzeń. Jest w stanie zrobić wszystko, manifestować lojalne uczucie i wielką żarliwość, aby tylko zaspokoić swoje nienasycone pragnienia.
Prawdziwa miłość, przeciwnie, nie zna większej radości niż zadowolić obiekt swoich uczuć. Kiedy Jezus powiedział: Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę [...]. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich (J 14,21.23-24), podał nam sekret zwycięstwa w życiu chrześcijanina. Miłość, która jest doskonałym atrybutem Boga i od Niego pochodzi, znajduje upodobanie w posłuszeństwie swemu Panu, a postępując tak, sprowadza błogosławieństwo na tych, którzy są przez nią darzeni uczuciem.
W poprzednim rozdziale [poście - Walka w każdym sercu] stwierdziliśmy, że kosmiczny konflikt, który zaczął się wraz z buntem szatana, toczy się teraz w każdym ludzkim sercu. Walka rozgrywa się pomiędzy jaźnią, czyli ego, a Bogiem. Obiekt naszej miłości, to, co (lub kogo) kochamy, determinuje zachowanie. Wybór jest bardzo ograniczony − można kochać tylko Boga lub samego siebie. Zasadniczy dylemat, wobec którego człowiek staje wiele razy dziennie, jest następujący: czy kochać siebie i służyć sobie, czy też kochać Boga i bliźnich jak siebie samego i służyć im. Problem ten musi zostać rozstrzygnięty raz na zawsze, aby uwolnić nas z fatalnego rozdwojenia, w jakim żyjemy.
Miłość samego siebie − jądro buntu szatana − idzie w parze z pożądaniem. Racją bytu „miłości”, którą się oferuje, jest wprawdzie dawanie, ale tylko po to, aby zaspokajać swoje własne potrzeby przez branie czegoś innego w zamian. Tego rodzaju miłość nie może współistnieć z miłością do Boga, ponieważ ta nie jest samolubna. Nie można być oddanym Bogu i równocześnie służyć sobie, zaspokajając własne pożądliwości, czyli po prostu kochać siebie. Jezus powiedział, że aby być Jego uczniami, musimy zaprzeć się samego siebie, odrzucić służenie sobie i miłość własną. Musimy oddać siebie Bogu i innym, tak jak On oddał siebie za nas. Nawet miłość pomiędzy mężem a żoną, rodzicem a dzieckiem, rodzeństwem czy przyjaciółmi musi być niesamolubna i czysta, w przeciwnym razie nie będzie wcale miłością.
A jednak obecnie ceni się bardzo „zdrową miłość do samego siebie” i wręcz się jej naucza. Nazywa się ją podstawą zdrowia psychicznego i uważa za podstawowe dobro, mimo że jest ona w istocie wielkim złem. Nowa psychologiczna ewangelia miłości własnej, dobrej samooceny i wszelkiego rodzaju egoizmu rozbrzmiewa dzisiaj z kazalnic w skądinąd prawowiernych w innych dziedzinach kościołach ewangelicznych. Świat jest dzisiaj bardzo daleko od Chrystusa, a Kościół głęboko zabrnął w apostazję. W Państwie Bożym, w klasycznym dziele Augustyna pochodzącym z IV wieku n.e., możemy przeczytać:
„...powstawały wśród rodzaju ludzkiego dwie społeczności, niby dwa państwa. [...] Dwojaka tedy miłość dwojakie państwo uczyniła: ziemskie państwo uczyniła miłość własna aż do pogardy Boga posunięta; niebieskie państwo uczyniła miłość Boża aż do pogardy siebie samego posunięta”.
To za sprawą szatana zło pojawiło się we wszechświecie, z kolei Adam i Ewa sprowadzili je na Ziemię. To Ewa (a nie Adam) uległa pokusie i została zwiedziona (1 Tm 2,14). Jednak grzech Adama był cięższy niż Ewy. Adam nie potrzebował już podszeptów szatana, ale na słowa swojej żony złamał zakaz Boży, być może dlatego, że nie chciał, aby mu ją odebrano. W efekcie oboje zostali oddzieleni od Boga, a na świecie pojawiła się śmierć duchowa oraz fizyczna, w której i my wszyscy, jako ich potomstwo, mamy udział:
"...przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli." (Rz 5,12).
Deprawacja i możliwość wyboru
Tak duża ilość podobieństw, jakie zauważamy pomiędzy buntem Lucyfera a upadkiem Adama i Ewy, jest nieprzypadkowa. Z Adamem i Ewą stało się dokładnie to samo co z Lucyferem oraz z nami. Ich świadoma samowola, bunt i nieposłuszeństwo nie znajdują żadnego sensownego wytłumaczenia ani tym bardziej usprawiedliwienia.
Adam i Ewa nie zostali w żaden sposób zaprogramowani do takiego wyboru – znali prawo Boże i mogli podjąć samodzielną decyzję. Możliwość wyboru stanowiła część obrazu Boga, na który zostali stworzeni, co naturalnie rodziło warunki do istnienia zarówno miłości, jak i zła. Dlaczego tak postąpili? Z tej samej przyczyny co szatan − z własnej woli. Mimo naszych usiłowań zło nadal pozostaje tajemnicą ukrytą głęboko w ludzkim sercu, gdzie skrycie pielęgnuje je szatan.
Adam i Ewa, żyjący w doskonałych warunkach i cieszący się bliskością Boga, mieli niewątpliwie idealną możliwość wyboru. Bóg zakazał im spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła (Rdz 2,17), kiedy więc złamali Jego prawo, obarczył ich za to odpowiedzialnością. Ich zdeprawowane już i zniewolone przez grzech potomstwo ciągle posiada tę samą moralną zdolność wyboru dobra i zła, jak to wynika z nieustannego nawoływania Pisma Świętego do posłuszeństwa Bogu: wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć(Joz 24,15 BW).
Paweł na swoim przykładzie opisuje walkę naturalnego człowieka ze złem: mam bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak(Rz 7,18 BW). Tłumaczy, że brakuje mu sił, aby zamienić swoje dobre chęci w czyny. W ogóle nie wspomina o braku możliwości wyboru, pisze za to o niedostatku sił potrzebnych do tego, aby czynić dobrze.
Pragnienie posłuszeństwa musi wypływać z serca i być świadomym wyborem człowieka. Nieposłuszeństwo jest po prostu dokonaniem wyboru. Jednak podstawą człowieczeństwa stworzonego przez Boga jest możliwość dokonywania wyborów. Ta prosta i oczywista prawda zaprzecza fundamentalnej doktrynie kalwinizmu zwanej „totalną deprawacją” człowieka.
Koncepcja „totalnej deprawacji” posuwa się zbyt daleko, o czym świadczy fakt, że nie każda istota ludzka pogrąża się w otchłani wszelkiego możliwego zła do ostateczności. Wszyscy jesteśmy zdeprawowani, ale nie wszyscy stajemy się zbrodniarzami. Jesteśmy istotami niemoralnymi, ale większość z nas potrafi oprzeć się jaskrawej niemoralności i tylko niektórzy wpadają w jej szpony. Nie wszyscy jesteśmy okrutnymi bandytami, nie wszyscy jesteśmy zdolni do gwałtów, nie wszyscy dokonujemy morderstw. Większość ludzi pewnie nawet nigdy nie stanęła w obliczu realnej pokusy dopuszczenia się tak ohydnych zbrodni. Gdybyśmy jednak wszyscy byli „totalnie zdeprawowani”, to wszyscy wyprzedzalibyśmy się w czynieniu zła bez żadnych ograniczeń.
Każdy z nas ma możliwość i umiejętność wyboru tego, co dobre, i oparcia się temu, co złe, choć każdy posiada tę zdolność w innym stopniu, co w oczywisty sposób przeczy teorii Kalwina. Każdemu z nas Bóg dał sumienie, na którym wypisał swoje Prawo (por. Rz 2,14-15). Raczej nie uczyniłby tego, gdybyśmy byli całkowicie głusi na Jego wskazówki.
Istnieje w człowieku pewna obiektywna ludzka dobroć, której nie można zaprzeczyć, choć daleko odpadła ona od chwały Bożej i dlatego Bóg nie może jej zaakceptować. Jest ona zresztą wręcz grzeszna w swojej samo-sprawiedliwości, zarazem jednak daleko jej również do pozbawionej hamulców dzikości, bezwzględnego, lubieżnego szukania własnej korzyści, jakie najprawdopodobniej charakteryzowałoby wszystkich totalnie zdeprawowanych. Takie zupełne oddanie się złu nigdy nie miało miejsca wśród ludzi. Nawet Hitler bywał lojalny względem przyjaciół, serdeczny dla dzieci i szarmancki wobec kobiet.
Adam i Ewa z pewnością nie byli zdeprawowani, a już na pewno nie totalnie. Wynika stąd wniosek, że deprawacja, cokolwiek miałaby oznaczać, nie jest lepszym wytłumaczeniem grzechu niż brak dobrej samooceny, uzależnienie, rodzina dysfunkcyjna albo jakakolwiek inna popularna współcześnie teoria psychologiczna. Żadne z tych stworzonych niedawno wyjaśnień nie ma zastosowania w odniesieniu do naszych pierwszych rodziców. A jednak to właśnie oni zapoczątkowali zło i grzech jeszcze w ogrodzie Eden. Dzisiejsze koncepcje psychologiczne usiłują usprawiedliwiać grzech człowieka, naprędce klecąc dla niego mało spójne wytłumaczenia.
Zło jest wyborem, przed którym stajemy dzisiaj tak samo jak ongiś Lucyfer czy Adam i Ewa. Nie zostali oni zmuszeni do wyboru zła. Byli stworzeni jako istoty doskonałe, bez jakichkolwiek złych skłonności, mimo twierdzeń, jakimi kalwiniści usiłują dzisiaj wytłumaczyć buntowniczą postawę człowieka. Można powiedzieć, że problem tego, dlaczego zazwyczaj − choć nie zawsze − wybieramy zło, stanowi pewnego rodzaju tajemnicę spowijającą możliwość wyboru. W samym jądrze tej tajemnicy tkwi nasze ego, nasze „ja” i „siebie”, o których Chrystus powiedział, że trzeba się ich zaprzeć. Lecz my kochamy je i troskliwie pielęgnujemy. Niestety, nawet przywódcy chrześcijańscy propagują tę zwodniczo złą doktrynę, ponieważ uwierzyli psychologii i jej „naukowym” wytłumaczeniom grzesznych zachowań.
Fragment z książki D. Hunta „Jak blisko jesteśmy” czyli: Co proroctwa biblijne mówią na temat powtórnego przyjścia Pana Jezusa Chrystusa. Źródło: http://www.tiqva.pl/jak-blisko-jestesmy
Ja sam z siebie nic czynić nie mogę. [...] nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał. [...] Słów tych, które wam mówię, nie wypowiadam od siebie. Ojciec, który trwa we Mnie, On dokonuje tych dzieł (J 5,30; 14,10).
Co złego jest w tej całkowitej wolności, której tak bardzo pragnęła Ewa? Czyż to nie wolność stanowi podstawę miłości? Owszem, ale w swoim pragnieniu wolności Ewa nie przejawiała miłości do nikogo, ani do Adama, ani do Boga. Czysta miłość, możliwa tylko przy jednoczesnej wolności wyboru, świadomie panuje nad sobą, mocno trzymając w ryzach wolność, która jest jej niezbędna. „Wolna”, pozbawiona wszelkich zahamowań miłość − przeciwnie: niszczy i miłość, i wolność.
Znajomość prawa nigdy nie uczyni nikogo człowiekiem sprawiedliwym, przestrzegającym przepisów. Jak wykazał apostoł Paweł, narzucone zakazy stanowią dla nas tym większą pokusę, aby je złamać. Ludzie mają naturalną skłonność, aby robić to, co zakazane (por. Rz 7,7-11). Tylko miłość jest w stanie pokierować naszym postępowaniem, a nawet spowodować, że będziemy wypełniać prawo. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa(Rz 13,10). Miłość zapomina o sobie i porzuca własną korzyść w imię dobra i zadowolenia osoby kochanej. Jakim absurdem jest wobec tego popularny termin „miłość własna”. Biblia naucza, że miłość nie szuka swego (Rz 13,5), kiedy więc pojawiają się coraz to nowe żądania osoby „kochającej”, narzekania na nieodpowiednie traktowanie, niezadowolenie z powodu braku zaspokojenia jej potrzeb, wtedy można być absolutnie pewnym, że nie ma mowy o istnieniu żadnej prawdziwej miłości. Przyjrzyjmy się słynnemu opisowi prawdziwej miłości podanemu przez Pawła:Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; [...] nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; Wszystko znosi [...], wszystko przetrzyma [...], nigdy nie ustaje(1 Kor 13,4-8). Upadłe serce człowieka jest z natury niezdolne do tak idealnej miłości. Możemy zostać uzdolnieni do niej jedynie przez nowe narodzenie i napełnienie mocą Ducha Świętego.
Miłość samego siebie i miłość Boga
Gorące uczucia i szalone namiętności niekoniecznie wypływają z czystej miłości. Słowa „kocham cię”, chociaż wypowiadane żarliwie i z pełnym przekonaniem, zbyt często oznaczają tylko „kocham siebie i chcę ciebie”. Te słowa są już tak wyświechtane, że powinny raczej budzić zaniepokojenie niż zaufanie. Pożądanie zbyt często udaje miłość i zdołało zwieść wielu. Romantyczna maska zawsze w końcu spada i wtedy wychodzi na jaw straszna prawda − lecz często jest już za późno.
Kiedy miłość nie zna żadnych samoograniczeń i nie potrafi znieść zaparcia się samego siebie tak, aby Bóg mógł suwerennie sprawować nad nią kontrolę, to nie możemy w ogóle mówić o miłości, bez względu na to, jak kwieciście byłaby ona wyznawana. Szatan, niezdolny do czystej miłości, nie zna różnicy pomiędzy miłością a pożądaniem. Podążający za jego wskazówkami stają się tak samo zaślepieni głodem swoich zmysłów jak ten, komu dają się prowadzić. Ludzkie ego niczego nie pragnie tak bardzo i niczego nie poszukuje z głębszym oddaniem niż zaspokojenia własnych marzeń. Jest w stanie zrobić wszystko, manifestować lojalne uczucie i wielką żarliwość, aby tylko zaspokoić swoje nienasycone pragnienia.
Prawdziwa miłość, przeciwnie, nie zna większej radości niż zadowolić obiekt swoich uczuć. Kiedy Jezus powiedział: Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje. Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę [...]. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich (J 14,21.23-24), podał nam sekret zwycięstwa w życiu chrześcijanina. Miłość, która jest doskonałym atrybutem Boga i od Niego pochodzi, znajduje upodobanie w posłuszeństwie swemu Panu, a postępując tak, sprowadza błogosławieństwo na tych, którzy są przez nią darzeni uczuciem.
W poprzednim rozdziale [poście - Walka w każdym sercu] stwierdziliśmy, że kosmiczny konflikt, który zaczął się wraz z buntem szatana, toczy się teraz w każdym ludzkim sercu. Walka rozgrywa się pomiędzy jaźnią, czyli ego, a Bogiem. Obiekt naszej miłości, to, co (lub kogo) kochamy, determinuje zachowanie. Wybór jest bardzo ograniczony − można kochać tylko Boga lub samego siebie. Zasadniczy dylemat, wobec którego człowiek staje wiele razy dziennie, jest następujący: czy kochać siebie i służyć sobie, czy też kochać Boga i bliźnich jak siebie samego i służyć im. Problem ten musi zostać rozstrzygnięty raz na zawsze, aby uwolnić nas z fatalnego rozdwojenia, w jakim żyjemy.
Miłość samego siebie − jądro buntu szatana − idzie w parze z pożądaniem. Racją bytu „miłości”, którą się oferuje, jest wprawdzie dawanie, ale tylko po to, aby zaspokajać swoje własne potrzeby przez branie czegoś innego w zamian. Tego rodzaju miłość nie może współistnieć z miłością do Boga, ponieważ ta nie jest samolubna. Nie można być oddanym Bogu i równocześnie służyć sobie, zaspokajając własne pożądliwości, czyli po prostu kochać siebie. Jezus powiedział, że aby być Jego uczniami, musimy zaprzeć się samego siebie, odrzucić służenie sobie i miłość własną. Musimy oddać siebie Bogu i innym, tak jak On oddał siebie za nas. Nawet miłość pomiędzy mężem a żoną, rodzicem a dzieckiem, rodzeństwem czy przyjaciółmi musi być niesamolubna i czysta, w przeciwnym razie nie będzie wcale miłością.
A jednak obecnie ceni się bardzo „zdrową miłość do samego siebie” i wręcz się jej naucza. Nazywa się ją podstawą zdrowia psychicznego i uważa za podstawowe dobro, mimo że jest ona w istocie wielkim złem. Nowa psychologiczna ewangelia miłości własnej, dobrej samooceny i wszelkiego rodzaju egoizmu rozbrzmiewa dzisiaj z kazalnic w skądinąd prawowiernych w innych dziedzinach kościołach ewangelicznych. Świat jest dzisiaj bardzo daleko od Chrystusa, a Kościół głęboko zabrnął w apostazję. W Państwie Bożym, w klasycznym dziele Augustyna pochodzącym z IV wieku n.e., możemy przeczytać:
„...powstawały wśród rodzaju ludzkiego dwie społeczności, niby dwa państwa. [...] Dwojaka tedy miłość dwojakie państwo uczyniła: ziemskie państwo uczyniła miłość własna aż do pogardy Boga posunięta; niebieskie państwo uczyniła miłość Boża aż do pogardy siebie samego posunięta”.
To za sprawą szatana zło pojawiło się we wszechświecie, z kolei Adam i Ewa sprowadzili je na Ziemię. To Ewa (a nie Adam) uległa pokusie i została zwiedziona (1 Tm 2,14). Jednak grzech Adama był cięższy niż Ewy. Adam nie potrzebował już podszeptów szatana, ale na słowa swojej żony złamał zakaz Boży, być może dlatego, że nie chciał, aby mu ją odebrano. W efekcie oboje zostali oddzieleni od Boga, a na świecie pojawiła się śmierć duchowa oraz fizyczna, w której i my wszyscy, jako ich potomstwo, mamy udział:
"...przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, i w ten sposób śmierć przeszła na wszystkich ludzi, ponieważ wszyscy zgrzeszyli." (Rz 5,12).
Deprawacja i możliwość wyboru
Tak duża ilość podobieństw, jakie zauważamy pomiędzy buntem Lucyfera a upadkiem Adama i Ewy, jest nieprzypadkowa. Z Adamem i Ewą stało się dokładnie to samo co z Lucyferem oraz z nami. Ich świadoma samowola, bunt i nieposłuszeństwo nie znajdują żadnego sensownego wytłumaczenia ani tym bardziej usprawiedliwienia.
Adam i Ewa nie zostali w żaden sposób zaprogramowani do takiego wyboru – znali prawo Boże i mogli podjąć samodzielną decyzję. Możliwość wyboru stanowiła część obrazu Boga, na który zostali stworzeni, co naturalnie rodziło warunki do istnienia zarówno miłości, jak i zła. Dlaczego tak postąpili? Z tej samej przyczyny co szatan − z własnej woli. Mimo naszych usiłowań zło nadal pozostaje tajemnicą ukrytą głęboko w ludzkim sercu, gdzie skrycie pielęgnuje je szatan.
Adam i Ewa, żyjący w doskonałych warunkach i cieszący się bliskością Boga, mieli niewątpliwie idealną możliwość wyboru. Bóg zakazał im spożywania owoców z drzewa poznania dobra i zła (Rdz 2,17), kiedy więc złamali Jego prawo, obarczył ich za to odpowiedzialnością. Ich zdeprawowane już i zniewolone przez grzech potomstwo ciągle posiada tę samą moralną zdolność wyboru dobra i zła, jak to wynika z nieustannego nawoływania Pisma Świętego do posłuszeństwa Bogu: wybierzcie sobie dzisiaj, komu będziecie służyć(Joz 24,15 BW).
Paweł na swoim przykładzie opisuje walkę naturalnego człowieka ze złem: mam bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak(Rz 7,18 BW). Tłumaczy, że brakuje mu sił, aby zamienić swoje dobre chęci w czyny. W ogóle nie wspomina o braku możliwości wyboru, pisze za to o niedostatku sił potrzebnych do tego, aby czynić dobrze.
Pragnienie posłuszeństwa musi wypływać z serca i być świadomym wyborem człowieka. Nieposłuszeństwo jest po prostu dokonaniem wyboru. Jednak podstawą człowieczeństwa stworzonego przez Boga jest możliwość dokonywania wyborów. Ta prosta i oczywista prawda zaprzecza fundamentalnej doktrynie kalwinizmu zwanej „totalną deprawacją” człowieka.
Koncepcja „totalnej deprawacji” posuwa się zbyt daleko, o czym świadczy fakt, że nie każda istota ludzka pogrąża się w otchłani wszelkiego możliwego zła do ostateczności. Wszyscy jesteśmy zdeprawowani, ale nie wszyscy stajemy się zbrodniarzami. Jesteśmy istotami niemoralnymi, ale większość z nas potrafi oprzeć się jaskrawej niemoralności i tylko niektórzy wpadają w jej szpony. Nie wszyscy jesteśmy okrutnymi bandytami, nie wszyscy jesteśmy zdolni do gwałtów, nie wszyscy dokonujemy morderstw. Większość ludzi pewnie nawet nigdy nie stanęła w obliczu realnej pokusy dopuszczenia się tak ohydnych zbrodni. Gdybyśmy jednak wszyscy byli „totalnie zdeprawowani”, to wszyscy wyprzedzalibyśmy się w czynieniu zła bez żadnych ograniczeń.
Każdy z nas ma możliwość i umiejętność wyboru tego, co dobre, i oparcia się temu, co złe, choć każdy posiada tę zdolność w innym stopniu, co w oczywisty sposób przeczy teorii Kalwina. Każdemu z nas Bóg dał sumienie, na którym wypisał swoje Prawo (por. Rz 2,14-15). Raczej nie uczyniłby tego, gdybyśmy byli całkowicie głusi na Jego wskazówki.
Istnieje w człowieku pewna obiektywna ludzka dobroć, której nie można zaprzeczyć, choć daleko odpadła ona od chwały Bożej i dlatego Bóg nie może jej zaakceptować. Jest ona zresztą wręcz grzeszna w swojej samo-sprawiedliwości, zarazem jednak daleko jej również do pozbawionej hamulców dzikości, bezwzględnego, lubieżnego szukania własnej korzyści, jakie najprawdopodobniej charakteryzowałoby wszystkich totalnie zdeprawowanych. Takie zupełne oddanie się złu nigdy nie miało miejsca wśród ludzi. Nawet Hitler bywał lojalny względem przyjaciół, serdeczny dla dzieci i szarmancki wobec kobiet.
Adam i Ewa z pewnością nie byli zdeprawowani, a już na pewno nie totalnie. Wynika stąd wniosek, że deprawacja, cokolwiek miałaby oznaczać, nie jest lepszym wytłumaczeniem grzechu niż brak dobrej samooceny, uzależnienie, rodzina dysfunkcyjna albo jakakolwiek inna popularna współcześnie teoria psychologiczna. Żadne z tych stworzonych niedawno wyjaśnień nie ma zastosowania w odniesieniu do naszych pierwszych rodziców. A jednak to właśnie oni zapoczątkowali zło i grzech jeszcze w ogrodzie Eden. Dzisiejsze koncepcje psychologiczne usiłują usprawiedliwiać grzech człowieka, naprędce klecąc dla niego mało spójne wytłumaczenia.
Zło jest wyborem, przed którym stajemy dzisiaj tak samo jak ongiś Lucyfer czy Adam i Ewa. Nie zostali oni zmuszeni do wyboru zła. Byli stworzeni jako istoty doskonałe, bez jakichkolwiek złych skłonności, mimo twierdzeń, jakimi kalwiniści usiłują dzisiaj wytłumaczyć buntowniczą postawę człowieka. Można powiedzieć, że problem tego, dlaczego zazwyczaj − choć nie zawsze − wybieramy zło, stanowi pewnego rodzaju tajemnicę spowijającą możliwość wyboru. W samym jądrze tej tajemnicy tkwi nasze ego, nasze „ja” i „siebie”, o których Chrystus powiedział, że trzeba się ich zaprzeć. Lecz my kochamy je i troskliwie pielęgnujemy. Niestety, nawet przywódcy chrześcijańscy propagują tę zwodniczo złą doktrynę, ponieważ uwierzyli psychologii i jej „naukowym” wytłumaczeniom grzesznych zachowań.
Fragment z książki D. Hunta „Jak blisko jesteśmy” czyli: Co proroctwa biblijne mówią na temat powtórnego przyjścia Pana Jezusa Chrystusa. Źródło: http://www.tiqva.pl/jak-blisko-jestesmy
Komentarze
Prześlij komentarz