Nowy paradygmat; czarnoksięstwo

Wzrost zainteresowań okultyzmem występował w historii nie raz, zostawiając jednak na jej kartach mało znaczące ślady. Badacze i interpretatorzy przeszłości od czasu osławionych dni Oświecenia najczęściej unikali poruszania tematu ruchów okultystycznych. Publicznie traktowany jak nonsens, okultyzm był mimo to potajemnie praktykowany w rozmaitych formach, nawet w kręgach akademickich i rządowych. Nareszcie ostatnio pojawiła się tendencja, by pisać o tym zjawisku otwarcie. Nowe pokolenie historyków, świadomych roli okultyzmu, jest gotowe do analizy jego historycznej wagi.


Spłodzona przez Oświecenie fałszywa „naukowość" postarała się o odbrązowienie cudowności Biblii, odzierając judaizm i chrześcijaństwo ze wszystkiego, co świadczyło o Boskiej ingerencji we wszechświat, nad którym ambitni ziemianie pragnęli zapanować. Zrodziła się wówczas wiara, że nauka, nowa nadzieja ludzkości, rozwiąże wszelki problem i odpowie na każde pytanie. Jeśli zaś idzie o Boga, przestała istnieć choćby „potrzeba takowej hipotezy".

Ten egocentryczny i naiwny pogląd wyznają dziś bardzo nieliczni przedstawiciele nauk przyrodniczych, choć nadal cieszy się on powodzeniem wśród reprezentantów tzw. nauk społecznych. Abstrahując od indywidualnych poglądów, nie sposób zaprzeczyć Erwinowi Schroedingerowi, który przypomina, że nauka „upiornie milczy" na temat wszystkiego, „co ma dla nas znaczenie". Zaś w sprawie nauki jako „nowej nadziei" dla ludzkości sir Arthur Eddington, nazywany niekiedy największym z angielskich astronomów, wyraził się następująco: „Był czas, gdy owa kombinacja jaźni i otoczenia, składająca się na nasze doświadczenie, podlegała pod domenę fizyki, i to o wiele bardziej rygorystycznej niż obecnie. Ta arogancka faza [...] należy już do przeszłości."

Arthur Koestler, wydawca, powieściopisarz, naukowiec, jeden z najbardziej w tym stuleciu cenionych autorów piszących o nauce i mistycyzmie, ujął to jeszcze dobitniej: „Światopogląd mechanistyczny i deterministyczny, który nadal dominuje w socjologii i naukach behawioralnych, [...] nie ma się już na czym oprzeć; stał się wiktoriańskim anachronizmem. Dziewiętnastowieczny zegarowy model wszechświata legł w gruzach, a ponieważ materia jako taka została zdematerializowana, materializm nie może już rościć sobie prawa do nazwy filozofii nauki.”

Bez zamiaru pomniejszania wielkich osiągnięć nauki pragniemy zauważyć, że otwierając jedne drzwi odsłania ona zarazem dziesięć następnych - zamkniętych, niczym cofające się w nieskończoność refleksy w gabinecie luster. I choć wiemy już dużo o cechach zjawisk takich jak energia, ciężkość, przestrzeń i czas, to nic jesteśmy wcale bliżsi wyjaśnienia ich natury niż starożytni Hindusi czy Egipcjanie. Tym trudniej oczekiwać od nauki wyjaśnienia natury miłości, piękna czy prawdziwego sensu życia. Eddington argumentuje:

„Kiedy z ludzkiej duszy, udręczonej tajemnicą istnienia, wyrywa się okrzyk: „Jakiż jest sens tego wszystkiego?", nie będzie prawdziwą [...] odpowiedź: „Sens tego wszystkiego to atomy i chaos; sens to wszechświat ognistych kul pędzących ku rychłej zagładzie..."

Dobrobyt materialny i zmysłowe przyjemności mogą na jakiś czas przytłumić rozpaczliwe pytanie o sens, w końcu jednak pragnienie wody z głębszego źródła staje się nie do zniesienia. Z początkiem lat sześćdziesiątych owo pragnienie zrodziło bunt dzieci kwiatów przeciwko monotonnej tyranii materializmu. Fontanna finansowej prosperity zatruła samą siebie i zaprawiła się goryczą. Dobrobyt zaspokoił pewne tęsknoty zmysłowe, lecz pozostawił ciucha w odrętwieniu i samotności. Pozbawiona złudzeń generacja chciała czegoś więcej, zaś amerykańska „odbrązowiona religia" nie miała nic do zaoferowania. George Leonard z Esalen ujął to następująco: „Sąsiedztwo protestanckiego kościoła to ostatnie miejsce, gdzie można się spodziewać doznań mistycznych." To samo należałoby powiedzieć o kościołach katolickich, żydowskich synagogach czy muzułmańskich meczetach.

Pytanie o rzeczywistość


Otworzyła się brama i wkroczył harwardzki Grajek z Hameln, wiodąc paradę zauroczonej młodzieży ku nowemu wymiarowi doznań duchowych, które wedle twierdzeń nauki nie istniały. LSD Timothy Leary'ego (i inne środki psychedeliczne) okazało się doskonałą wyrzutnią w „wyprawy umysłu", poza fizyczny wszechświat przestrzeń i materię, do dziwnego wymiaru, gdzie przewyborne nektary płyną w obfitości, a egzotyczne przygody są na porządku dziennym. Miliony uznały to za „odlotowe" „mind blowing" doznanie, które na zawsze zmienia spojrzenie na świat.

Czołową rolę w skierowaniu młodego pokolenia ku narkotykom odegrali Beatlesi. Leary, powróciwszy z Indii, nazwał ich „czterema ewangelistami". Odpoczywając w swoim tipi przy muzyce z Beatlesowskiej płyty Sergeant Peppers Lonely Hearts Club Band (Orkiestra Klubu Samotnych Serc sierżanta Peppera), Leary powiedział: „Beatlesi zajęli moje miejsce. Ostatnia płyta - to prawdziwa celebracja LSD." Rolling Stonesi i inne wielkie grupy rockowe także ewangelizowały. W 1969 roku magazyn Times przytoczył wypowiedź Jimiego Hendrixa: „...przez muzykę można hipnotyzować ludzi, [...] a kiedy [ich] przyłapiesz w najsłabszym punkcie, możesz wkładać im do podświadomości wszystko, co chcesz." Bez żenady przyznał: „Zdecydowanie próbuję zmienić Świat." Lloyd Richards, rektor Szkoły Dramatycznej Yale, wyjaśnił: „Sztuka ukazuje, czym jest [to] nowe społeczeństwo, ku któremu ewoluujemy..." Zadziwiający wpływ muzyki na myśli szerokich rzesz (zwłaszcza młodzieży) został dowiedziony przez tych, którzy bez wątpienia wiedzieli, co robią. Crosby, z grupy Crosby, Stills & Nash, szczycił się:

„Zauważyłem, że wystarczy tylko wykraść im dzieciaki. Zresztą; nadal sądzę, że to w zupełności wystarczy. ...nie chodzi mi tu o porywanie dzieci, [...] [ale] o zmianę systemu wartości młodych ludzi...”

Amatorzy narkotyków początkowo zastanawiali się, czy niezwykle wyraziste doznania „na highu" są rzeczywiste, czy też stanowią tylko wytwór umysłu, wywołany przez reakcję chemiczną w mózgu. Czy to jedynie zrodzona w głowie fantazja, czy realność? Co zresztą jest realne? Po dostatecznej liczbie takich „wypraw" podobne pytania traciły na wadze. Doświadczenie stało się jedyną, samouzasadniającą się prawdą. Przestało się liczyć, czy jest to jedynie twór umysłu, czy też nie.

Żaden argument na rzecz ograniczenia rzeczywistości do świata fizycznego nie mógł już przekonać człowieka, któremu zdarzyło się doznać „zmienionego stanu". Obrazy, smaki, aromaty, dźwięki i uczucia w przedziwnej krainie umysłu zdawały się często bardziej plastyczne i namacalne niż tak zwany realny świat, który w porównaniu z tamtym wyglądał w oczach wielu spragnionych przygód „podróżników" ponuro i jałowo. Otworzyły się magiczne drzwi do sfery nazwanej przez Carlosa Castanedę „światem czarnoksiężnika", przewyższającej nawet świat Alicji w Krainie Czarów. Ameryka nigdy już nie miała być dawną Ameryką.

Większość słowników nadal definiuje czarnoksięstwo jako „złą" postać okultyzmu, w odróżnieniu od tzw. białej magii. Jednak liczni współcześni antropolodzy, w tym autorzy tak doskonale się sprzedający jak Michael Harner i Carlos Castaneda, uznają czarnoksięstwo i inne formy okultyzmu za neutralną technikę manipulacji rzeczywistością, bądź w stronę zła, bądź dobra, tak jak ukazano to w filmie Gwiezdne wojny w postaci ciemnej i jasnej strony Siły. Są jednak i tacy, zdaniem których praktykowanie białej magii jest równie niebezpieczne jak wszelkie formy czarnoksięstwa.

Artykuł pochodzi z książki; "Ameryka - nowy uczeń czarnoksiężnika" Oficyna wydawnicza "Tiqva" Wrocław 1994

Komentarze

Popularne posty