Pusta kartka unoszona wichrami ducha

Nawet najżarliwsi krzewiciele rewolucji świadomości przyznają, że bywają „podróże" nieudane. Wystarczy tylko jedna katastrofa, by obalić główną naukę New Age: iż poprzez zmieniony stan świadomości zyskujemy dostęp do życzliwej i dobrej „Wyższej Jaźni". A katastrof było tysiące. Skąd biorą się te złe, niszczycielskie siły, wyłaniające się znienacka, jakby niechcący zsunęła im się maska? Dlaczego na przykład Paramahansa Jogananda, twórca Towarzystwa Samorealizacji, pod koniec życia załamał się nerwowo?

„Brał na siebie złą karmę innych" - mówiono. Lecz to, co zobaczył bliski współpracownik Joganandy Charya Bernard, pozbawiło go wszelkich złudzeń. Bernard zdobył się też na wyznanie, że spośród 40 tysięcy osób słuchających jego rad podczas długich lat spędzonych u boku Joganandy tylko garstka odniosła jakiekolwiek długotrwałe korzyści, zaś pozostałe tysiące zostały w istocie przez jogę skrzywdzone.

Podwaliny rewolucji świadomości kładł Carl Jung przez swoje osobiste przygody z mediumizmem. W ich trakcie natknął się też na „materię psychozy [...] obecną w szaleńcach". Określił tę analityczną wyprawę w zmieniony stan świadomości mianem „ryzykownego eksperymentu" i uznał, że „wątpliwej wartości przygodą jest powierzyć siebie niepewnej ścieżce prowadzącej w głębie nieświadomości". Rozdarty pomiędzy strachem przed niebezpieczeństwem a żądzą uznania Jung żalił się mimo to, że nasz „wiek rozumu" nie dostrzegł wartości w jego „odkrywczej podróży". Jednak od śmierci Junga, mimo katastrofalnych skutków, o których rzadko się mówi, podróż ta staje się coraz popularniejszą praktyką.

Jest coś złowieszczego w dziwnym pragnieniu Junga, aby i inni wkraczali na tę „niepewną, ryzykowną i niebezpieczną" ścieżkę, mogącą się stać „kwintesencją potworności". Niech przestrogą będzie fakt, iż Jung, chcąc pozostać przy zdrowych zmysłach, musiał walczyć z odmiennymi stanami i desperacko trzymał się „zwykłej świadomości". Opisując lata, kiedy znajdował się o krok od „całkowitego załamania psychotycznego", Jung wyjaśnia:

"Potrzebowałem jakiegoś punktu wsparcia w „tym świecie" i mogę powiedzieć, że rodzina i praca [...] pozostały bazą, do której mogłem zawsze wrócić [...] [bo inaczej] nieświadomość doprowadziłaby mnie do postradania zmysłów... „Mam dyplom z medycyny z uniwersytetu w Szwajcarii, muszę pomagać pacjentom, mam żonę i pięcioro dzieci, mieszkam w Kusnacht przy Seestrasse 228" - to były przejawy rzeczywistości, które stawiały wobec mnie pewne wymagania i raz po raz dowodziły mi, że istnieję naprawdę, że nie jestem pustą kartką unoszoną wichrami ducha, jak Nietzsche [który zmarł jako szaleniec]."

Cóż za paradoks: Człowiek, który w największej mierze przyczynił się jeśli nie bezpośrednio do obecnej rewolucji świadomości, to na pewno do aury poważania, jaka ją otacza, był zmuszony desperacko trzymać się najprostszych przejawów zwykłej świadomości, by ustrzec się przed szaleństwem. Mimo to nauczał, że zbawienie znajdujemy poprzez ów właśnie zmieniony stan świadomości który nieomal go zniszczył. Trudno zignorować fakt, iż odmienne stany świadomości kultywowano tradycyjnie w celu doświadczenia „opętania przez ducha". Jeśli zaś szukamy przykładu człowieka „opętanego", to Jung może z pewnością za taki posłużyć.

Opętanie: mit, szaleństwo czy demony?


W książce Zakładnicy diabła Malachi Martin podaje takie przykłady opętania przez diabła, które wyraźnie wykraczają poza niebezpieczeństwo „negatywnego myślenia", uznanego przez Herberta Bensona i innych popularyzatorów psychologicznej religionauki za wielkie zło. Bogaty materiał dowodowy dokumentuje tysiące takich tragedii i ukazuje, że psychologiczne interpretacje zjawiska od dawna znanego jako opętanie, opierające się głównie na pojęciu „nieświadomości", są tragicznie nieadekwatne. Liczne przypadki dotyczą osób inteligentnych i o jak najszczerszych intencjach, które uwierzywszy w najnowsze teorie psychologii i zastosowawszy je znalazły się koniec końców „w posiadaniu" złego ducha - mimo że dotąd uważały opętanie za kłamliwy religijny mit.

Z dyplomami Harwardu z biologii i antropologii i z doktoratem z etnobotaniki Wade Davis stanowi przykład doskonale wykształconego obywatela Zachodu. Udział w licznych ekspedycjach do południowoamerykańskich dżungli i w inne miejsca oraz kontakty z towarzystwami spirytystycznymi dały mu jednak całkiem nowe spojrzenie na świat. Wziąwszy pod uwagę przeszłość, Davisowi nie było łatwo wyrzec się typowego dla naukowca poczucia wyższości wobec prymitywnych kultur; jednak liczne przypadki „opętania przez duchy", których był świadkiem, skłoniły go do przewartościowania poglądów. Davis pisze:

"Dla człowieka niewierzącego opętanie przez ducha jest czymś dogłębnie niepokojącym. Żywa moc, namacalna i niezaprzeczalnie prawdziwa... Psychologowie, którzy próbują zrozumieć opętanie z naukowego punktu widzenia, [...] [unikają] kwestii niemożliwych do zbadania za pomocą aparatu rachunkowego, na przykład kwestii istnienia bądź nieistnienia duchów, [...] [i] uważają opętanie za zachowanie „osób psychicznie niezrównoważonych, o mitomaniakalnym układzie psychicznym"... Te wielosłowia brzmią wyjątkowo jałowo, gdy zastosować je do pewnych niewątpliwych cech fizycznych osób opętanych [niewrażliwość na ogień etc.] [...] [Właśnie w tych przypadkach! moja logika dawała za wygraną... Wobec braku wyjaśnienia naukowego i wobec naszej własnej niewiedzy głupotą będzie lekceważenie opinii tych, którzy opętanie znają najlepiej."

Podobne przestrogi są nieustannie lekceważone przez pewnych swego konstruktorów „naukowej" mitologii, wznoszonej na materialistycznej tezie o nieistnieniu sfery duchowej. Parapsycholog Loyd Auerbach, zirytowany emocjonalną reakcją widzów na filmie Egzorcysta, pisał:

"A żeby wszystko było jasne, pozwalam sobie powiedzieć, że jedynymi demonami, z jakimi - jako naukowcy - mamy do czynienia, są prywatne „demony" wymyślone przez podświadomość i wyobraźnię."

W wyniku podejmowanych przez psychologię bardzo skutecznych prób zwalczania zdrowego lęku przed złymi duchami bariera powstrzymująca wiele osób przed kontaktem z siłami ciemności przestała de facto istnieć. Czegóż się bać, skoro to jedynie przejawy naszej osobowości? Wieść tę powtarza się na różne sposoby. Teraz potrzeba jedynie zaakceptować nowe rozumienie.

Niestety, „rozumienie" to wymaga zaprzeczenia faktom, zaś jego przedmiotem jest nie kwestia prawdy, lecz dogmatyczne twierdzenie nowej religii psychologicznej, iż jest ona jedyną prawdziwą religią ludzkości. Stoimy wobec poważnego zagrożenia, bowiem kwieciste, pseudonaukowe wyjaśnianie przez psychologię natury siły duchowej czyni świat zachodni bezbronnym wobec zjawiska, któremu psycholodzy od tak dawna próbowali przeczyć: wobec zjawiska demonicznego opętania.

Artykuł pochodzi z książki; "Ameryka - nowy uczeń czarnoksiężnika" Oficyna wydawnicza "Tiqva" Wrocław 1994

Komentarze

Popularne posty