Potężniejsza niż narkotyki
Richard Watring [szef działu personalnego dużego przedsiębiorstwa] nie ukrywa przyczyn swej niechęci wobec technik New Age wymagających zmiany świadomości. Według niego „autohipnoza i inne metody zmiany świadomości wywołują taki stan umysłu, który pozbawia człowieka zdolności podejmowania rozumowej decyzji co do informacji, o której przyjęcie jest proszony". Świadomy tego Herbert Benson [amerykański lekarz , kardiolog i założyciel Mind & Body Medical. Jest profesorem medycyny umysłu] ostrzegł, iż jego „zasada maksimum umysłu" może być „użyta w tak zwany sposób demoniczny [...] Nie wolno zapominać o możliwych zagrożeniach" Przez słowo „demoniczny" Benson rozumie, iż wysoka sugestywność, typowa dla stanu medytacji, może otworzyć człowieka na zły bądź niszczycielski wpływ.
Jedną z głównych trosk Richarda Watringa jest zagrożenie manipulacją światopoglądem danej osoby podczas zmienionego stanu świadomości. Herbert Benson wygłasza podobną przestrogę, jednak nie z troski o słuszność danego światopoglądu. Nie widzi on różnicy pomiędzy systemem wartości prawdziwym a fałszywym, a pojęcia te nie mają dla niego większego znaczenia. Benson chce tylko, by czytelnik zajmował „pozytywną" postawę wobec swojego dotychczasowego systemu wierzeń, czy to prawdziwego, czy też fałszywego, taka postawa wyzwala bowiem „czynnik wiary", ten zaś owocuje efektem placebo, uwalniającym potencjał zdrowia i szczęścia, rzekomo ukryty w mózgu.
Według Bensona problem nie w tym, czy na przykład Jezus był oszalałym nawiedzonym, wyrachowanym oszustem czy też tym, kim twierdził, że jest. Benson nie martwi się też sprzecznością zawartą w przyrównaniu monoteistycznego, osobowego Boga wiary judeochrześcijańskiej do bezosobowej panteistycznej siły. Jego zdaniem jedyna wartość nauk i symboli religijnych polega na ich zdolności wzbudzania wiary, na wzór placebo. Tak wzbudzona wiara ma wytworzyć w mózgu odpowiednie substancje chemiczne, zainicjować reakcje gruczołów i wyzwolić cały wachlarz uśpionych mocy ludzkich. W istocie nie potrzebujemy więc Boga, Buddy, Jezusa czy Siły z Gwiezdnych wojen. Ich faktyczne istnienie jest kompletnie bez znaczenia, pełnią bowiem wyłącznie rolę placebo: wzbudzania w człowieku wiary we wrodzone mu siły.
Porozumieć się z własnymi uczuciami
Z mody wyszło rozumienie, na fali jest doznawanie. Szczęście (i w zasadzie wszystko inne) sprowadza się więc do pewnego stanu świadomości, którego się pożąda dla niego samego. Skupiając ludzką uwagę na ludzkim wnętrzu Freudowsko-Jungowska obsesja na punkcie nieświadomości dała początek całej menażerii mutacji egoizmu: miłości do samego siebie, akceptacji samego siebie, samodoskonaleniu, poczuciu własnej wartości, pewności siebie, samoocenie oraz innym auto- i samo- -izmom i -ościom. Jeszcze 40 lat temu egocentryzm uznawano za wadę, i to bardzo brzydką. Dziś ludzkie Ja stoi w centrum większości psychoterapii, jest bogiem, przed którego ołtarzem kłaniamy się, błagając o łaskę. Uznano je za nadzieję ludzkości, niewyczerpane źródło człowieczego zbawienia. „Wszystko, co jest ci potrzebne, znajdziesz w sobie samym!" - oto śmiała obietnica akwizytorów niezliczonych i bardzo wymyślnych technik podłączenia się do nieskończonego Ja.
A przecież zagłębianie się w siebie w celu porozumienia się z własnymi uczuciami potrafi jedynie pogłębić ludzką samotność i wyobcowanie. Odczuły to już te małżeństwa, które próbując żyć ze sobą nawzajem, chciały jednocześnie stosować się do tytułowej rady bestsellera Looking Out for Number One (Najpierw troszcz się o siebie). „Radzenie sobie ze stresem" stało się ulubioną rozrywką narodową, zaś stare, zapomniane metody w rodzaju samozaparcia, opanowywania się czy zwykłego liczenia do dziesięciu uznano za zbyt pracochłonne. Każdy poszukuje środków szybkich w działaniu, magicznej formułki - zaś tysiące ekspertów twierdzi, że zna idealną technikę.
Oto kolejna postać przyjmowana przez pradawną religię naturalistyczną, przeciwstawiającą się scenariuszowi biblijnemu. Zmartwychwstał stary znajomy politeizm, panteizm i scjentyzm, z nowym szlifem i jeszcze jawniejszym sprzeciwem wobec nadnaturalizmu: Nowatorski sposób porozumienia się z naturą i oddawania jej czci polega na porozumieniu z samym sobą i oddawaniu czci sobie samemu - najwyższej formie ewolucji natury. Niewygodny „biblijny mit" o oddzieleniu człowieka od Boga wskutek buntu zastąpiono bardziej pozytywnym mitem psychologii: mitem o wyobcowaniu się od swojego ja. Grzech przestał być źródłem ludzkich bolączek; dziś za sedno problemu uznano niewiedzę o swojej prawdziwej tożsamości i wartości. Lecz jak wytłumaczyć fakt, iż istoty tak doskonałe „zapomniały", kim są, jak zagwarantować, że owa tajemnicza niewiedza, usunięta dzięki osiągnięciu wyższego stanu świadomości, nie powróci?
Nic dziwnego, że miarą wszystkiego stały się subiektywne emocje (oraz sposób ich wzbudzania i manipulowania nimi). Jedynym kryterium są nasze faktyczne uczucia, natomiast to, jak powinniśmy się czuć czy zachowywać, całkowicie straciło znaczenie. A ponieważ sumienie można naginać do własnych życzeń, nie ma już potrzeby krępować się zakazami moralnymi. Popierając lansowany przez psychologię hedonizm, Esalen * oferuje techniki pozwalające „zrozumieć, że nasze uczucia, nasze odkrycia stanowią naszą prawdę, która nie wymaga potwierdzenia przez czynnik zewnętrzny". Ta rewolucyjna ewangelia, zwiastowana przez psychologów, socjologów i pedagogów, dała początek samowolnemu pokoleniu egocentryków.
* Esalen Institute , zwany potocznie Esalen , jest amerykańskim zamkniętym ośrodkiem w Big Sur w Kalifornii , który koncentruje się na humanistycznej edukacji alternatywnej. Instytut odegrał kluczową rolę w Ruchu Potencjału Ludzkiego od lat 60. XX wieku. Innowacyjne wykorzystanie grup spotkań, nacisk na połączenie umysł-ciało oraz ciągłe eksperymenty w zakresie osobistej świadomości wprowadziły wiele pomysłów, które później stały się głównym nurtem.
Idee stanowiące paliwo Haight-Ashbury [dzielnica San Francisco, symbol kultury boomu narkotykowego lat sześćdziesiątych - przyp. tłum.] i Woodstock, a w końcu pięknie sharmonizowane w Esalen, są niezmiennie lansowane przez psychologię humanistyczną jako prawda jej ewangelii. Dzieci-kwiaty lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych to dziś szanowani lekarze, politycy, prawnicy, nauczyciele, profesorowie, psychologowie, opiekunowie społeczni i uczeni, stojący na czele całego społeczeństwa. Napędzana narkotykami rewolucja świadomości, która poniosła fiasko w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, dziś nareszcie stała się naszą codzienną strawą, serwowaną z najwyższych szczebli społeczeństwa, przerobiona, ozdobiona jaskrawymi kokardami bogactwa psychoterapii i technik samodoskonalenia.
Potężniejsza niż narkotyki
Aldous Huxley wierzył, że „wyzwalające skutki" działania narkotyków, które jednoczyły ruch hipisowski, powinny stać się udziałem każdego człowieka, by uwolnić wykształconych obywateli Zachodu od czegoś, co William Blake nazwał „pewną swego butą, płynącą z systematycznego myślenia".
Takie rozumowanie ma długą tradycję, która powinna służyć za ostrzeżenie. Freud był przekonany, że kokaina to cudowny lek; niektóre jego teorie miały bez wątpienia początek pod jej właśnie wpływem. Freud nie tylko zażywał ją sam - przepisywał i innym, co skończyło się śmiercią jednego z przyjaciół. W 1888 roku nawet Bayer, potentat farmaceutyczny, lansował heroinę jako nowy, obiecujący środek na... kaszel. Dopiero rok później na rynek weszła aspiryna. Naiwnością byłoby sądzić, że nie grożą nam już podobne błędne fascynacje. W książce opatrzonej tytułem „Leki psychiatryczne - niebezpieczne dla mózgu" Peter Breggin zwraca uwagę;
"Wszystkie podstawowe leki psychiatryczne są wysoce neurotoksyczne (trujące dla komórek nerwowych), każdy z nich częstokroć powoduje rozległe zaburzenia pracy mózgu, i to w rutynowych dawkach terapeutycznych. Wszystkie osiągają w pacjencie swój podstawowy cel poprzez powodowanie pewnych zaburzeń w mózgu."
Zwracaliśmy już uwagę, że medytacja wschodnia, medytacja transcendentalna i inne formy jogi, w tym również pozycje i ćwiczenia oddechowe, wywołują podobny jak narkotyki (lecz potencjalnie jeszcze bardziej niebezpieczny) zmieniony stan świadomości. Podobno Budda uznawał tylko jedną postać cudów: przemianę ludzkiej świadomości. Ta przemiana stanowi dziś główny cel zasadniczo wszystkich psychoterapii.
Coraz więcej uczonych i byłych praktyków medytacji ostrzega, że techniki zmiany świadomości są znacznie bardziej zgubne niż kokaina czy heroina. Mało kto ich słucha. Żadna agenda kontroli rządowej nie zażądała jeszcze napisów ostrzegawczych na jodze, TM i licznych psychoterapiach opartych na niebezpiecznych metodach zmiany świadomości. Niektóre z tych technik specjalnie zaprojektowano tak, by wywoływały stany jak po zażyciu narkotyku. Skutki nietrudno przewidzieć.
Zaaplikowawszy LSD około 4 tysiącom pacjentów, urodzony w Czechosłowacji psychiatra Stanislav Grof (przez kilka lat zamieszkujący w samym Esalen) opracował technikę „oddychania holotropicznego". Grof odkrył, że „samo oddychanie [holotropiczne] powoduje efekty psychodeliczne i wywołuje »podróże umysłu«, poczynając od snów na jawie i nagłych wspomnień z chwili narodzin, przez wspomnienia z poprzednich wcieleń, aż po spotkania z istotami duchowymi". Obserwator uczestniczący w dwudniowym warsztacie wykorzystującym metodę Grofa opowiada:
"Oddychający leżeli na szarym puszystym dywanie dysząc z pranajamiczną werwą [oddech pranajamiczny w jodze]. W ciągu paru minut pomieszczenie zmieniło się w trzewia domu wariatów a la Hieronim Bosch [...] mrożące krew w żyłach wrzaski i przejmujące jęki wydobywały się z wielu oddychających... [Jedna kobieta] miała wizję siebie samej w ciele mężczyzny idącego ulicą przed stu laty, szykującego się do zgwałcenia szeregu kobiet. „To ja nim byłam" - wybełkotała..." *
* Whofcmind Newsletter: A User's Manual to the Brain, Mind, and Spirit Vol. 1 nr 1, S. 5. Opis ćwiczeń prowadzonych przez psychiatrę z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles UCLA) Curta Batiste'a.
Osoby uczestniczące w takich praktykach okultystycznych czasami wychodzą z tego domu wariatów bogatsze o „głębsze zrozumienie" i doznają pozytywnych zmian w życiu. Jednak z reguły korzystne skutki nie trwają długo, zaś nader często na miejscu problemów, którym terapia miała zaradzić, pojawiają się nowe. przez nią wywołane. Lecz gra toczy się dalej. Magiczną, niewytłumaczalną dziedzinę świadomości obdarza się wręcz nieograniczona wiarą, podobnie jak i rzekomo obecne w niej boskie moce. Jej wyznawcy mają nadzieję osiągnąć je wchodząc w zmieniony nieświadomości i zyskując dostęp do nieświadomości zbiorowej. Wiara ta trzyma się dziwnie mocno, mimo jej oczywistych absurdów, sprzeczności, niebezpieczeństw i tragicznych skutków.
Artykuł pochodzi z książki; "Ameryka - nowy uczeń czarnoksiężnika" Oficyna wydawnicza "Tiqva" Wrocław 1994
Jedną z głównych trosk Richarda Watringa jest zagrożenie manipulacją światopoglądem danej osoby podczas zmienionego stanu świadomości. Herbert Benson wygłasza podobną przestrogę, jednak nie z troski o słuszność danego światopoglądu. Nie widzi on różnicy pomiędzy systemem wartości prawdziwym a fałszywym, a pojęcia te nie mają dla niego większego znaczenia. Benson chce tylko, by czytelnik zajmował „pozytywną" postawę wobec swojego dotychczasowego systemu wierzeń, czy to prawdziwego, czy też fałszywego, taka postawa wyzwala bowiem „czynnik wiary", ten zaś owocuje efektem placebo, uwalniającym potencjał zdrowia i szczęścia, rzekomo ukryty w mózgu.
Według Bensona problem nie w tym, czy na przykład Jezus był oszalałym nawiedzonym, wyrachowanym oszustem czy też tym, kim twierdził, że jest. Benson nie martwi się też sprzecznością zawartą w przyrównaniu monoteistycznego, osobowego Boga wiary judeochrześcijańskiej do bezosobowej panteistycznej siły. Jego zdaniem jedyna wartość nauk i symboli religijnych polega na ich zdolności wzbudzania wiary, na wzór placebo. Tak wzbudzona wiara ma wytworzyć w mózgu odpowiednie substancje chemiczne, zainicjować reakcje gruczołów i wyzwolić cały wachlarz uśpionych mocy ludzkich. W istocie nie potrzebujemy więc Boga, Buddy, Jezusa czy Siły z Gwiezdnych wojen. Ich faktyczne istnienie jest kompletnie bez znaczenia, pełnią bowiem wyłącznie rolę placebo: wzbudzania w człowieku wiary we wrodzone mu siły.
Porozumieć się z własnymi uczuciami
Z mody wyszło rozumienie, na fali jest doznawanie. Szczęście (i w zasadzie wszystko inne) sprowadza się więc do pewnego stanu świadomości, którego się pożąda dla niego samego. Skupiając ludzką uwagę na ludzkim wnętrzu Freudowsko-Jungowska obsesja na punkcie nieświadomości dała początek całej menażerii mutacji egoizmu: miłości do samego siebie, akceptacji samego siebie, samodoskonaleniu, poczuciu własnej wartości, pewności siebie, samoocenie oraz innym auto- i samo- -izmom i -ościom. Jeszcze 40 lat temu egocentryzm uznawano za wadę, i to bardzo brzydką. Dziś ludzkie Ja stoi w centrum większości psychoterapii, jest bogiem, przed którego ołtarzem kłaniamy się, błagając o łaskę. Uznano je za nadzieję ludzkości, niewyczerpane źródło człowieczego zbawienia. „Wszystko, co jest ci potrzebne, znajdziesz w sobie samym!" - oto śmiała obietnica akwizytorów niezliczonych i bardzo wymyślnych technik podłączenia się do nieskończonego Ja.
A przecież zagłębianie się w siebie w celu porozumienia się z własnymi uczuciami potrafi jedynie pogłębić ludzką samotność i wyobcowanie. Odczuły to już te małżeństwa, które próbując żyć ze sobą nawzajem, chciały jednocześnie stosować się do tytułowej rady bestsellera Looking Out for Number One (Najpierw troszcz się o siebie). „Radzenie sobie ze stresem" stało się ulubioną rozrywką narodową, zaś stare, zapomniane metody w rodzaju samozaparcia, opanowywania się czy zwykłego liczenia do dziesięciu uznano za zbyt pracochłonne. Każdy poszukuje środków szybkich w działaniu, magicznej formułki - zaś tysiące ekspertów twierdzi, że zna idealną technikę.
Oto kolejna postać przyjmowana przez pradawną religię naturalistyczną, przeciwstawiającą się scenariuszowi biblijnemu. Zmartwychwstał stary znajomy politeizm, panteizm i scjentyzm, z nowym szlifem i jeszcze jawniejszym sprzeciwem wobec nadnaturalizmu: Nowatorski sposób porozumienia się z naturą i oddawania jej czci polega na porozumieniu z samym sobą i oddawaniu czci sobie samemu - najwyższej formie ewolucji natury. Niewygodny „biblijny mit" o oddzieleniu człowieka od Boga wskutek buntu zastąpiono bardziej pozytywnym mitem psychologii: mitem o wyobcowaniu się od swojego ja. Grzech przestał być źródłem ludzkich bolączek; dziś za sedno problemu uznano niewiedzę o swojej prawdziwej tożsamości i wartości. Lecz jak wytłumaczyć fakt, iż istoty tak doskonałe „zapomniały", kim są, jak zagwarantować, że owa tajemnicza niewiedza, usunięta dzięki osiągnięciu wyższego stanu świadomości, nie powróci?
Nic dziwnego, że miarą wszystkiego stały się subiektywne emocje (oraz sposób ich wzbudzania i manipulowania nimi). Jedynym kryterium są nasze faktyczne uczucia, natomiast to, jak powinniśmy się czuć czy zachowywać, całkowicie straciło znaczenie. A ponieważ sumienie można naginać do własnych życzeń, nie ma już potrzeby krępować się zakazami moralnymi. Popierając lansowany przez psychologię hedonizm, Esalen * oferuje techniki pozwalające „zrozumieć, że nasze uczucia, nasze odkrycia stanowią naszą prawdę, która nie wymaga potwierdzenia przez czynnik zewnętrzny". Ta rewolucyjna ewangelia, zwiastowana przez psychologów, socjologów i pedagogów, dała początek samowolnemu pokoleniu egocentryków.
* Esalen Institute , zwany potocznie Esalen , jest amerykańskim zamkniętym ośrodkiem w Big Sur w Kalifornii , który koncentruje się na humanistycznej edukacji alternatywnej. Instytut odegrał kluczową rolę w Ruchu Potencjału Ludzkiego od lat 60. XX wieku. Innowacyjne wykorzystanie grup spotkań, nacisk na połączenie umysł-ciało oraz ciągłe eksperymenty w zakresie osobistej świadomości wprowadziły wiele pomysłów, które później stały się głównym nurtem.
Idee stanowiące paliwo Haight-Ashbury [dzielnica San Francisco, symbol kultury boomu narkotykowego lat sześćdziesiątych - przyp. tłum.] i Woodstock, a w końcu pięknie sharmonizowane w Esalen, są niezmiennie lansowane przez psychologię humanistyczną jako prawda jej ewangelii. Dzieci-kwiaty lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych to dziś szanowani lekarze, politycy, prawnicy, nauczyciele, profesorowie, psychologowie, opiekunowie społeczni i uczeni, stojący na czele całego społeczeństwa. Napędzana narkotykami rewolucja świadomości, która poniosła fiasko w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, dziś nareszcie stała się naszą codzienną strawą, serwowaną z najwyższych szczebli społeczeństwa, przerobiona, ozdobiona jaskrawymi kokardami bogactwa psychoterapii i technik samodoskonalenia.
Potężniejsza niż narkotyki
Aldous Huxley wierzył, że „wyzwalające skutki" działania narkotyków, które jednoczyły ruch hipisowski, powinny stać się udziałem każdego człowieka, by uwolnić wykształconych obywateli Zachodu od czegoś, co William Blake nazwał „pewną swego butą, płynącą z systematycznego myślenia".
Takie rozumowanie ma długą tradycję, która powinna służyć za ostrzeżenie. Freud był przekonany, że kokaina to cudowny lek; niektóre jego teorie miały bez wątpienia początek pod jej właśnie wpływem. Freud nie tylko zażywał ją sam - przepisywał i innym, co skończyło się śmiercią jednego z przyjaciół. W 1888 roku nawet Bayer, potentat farmaceutyczny, lansował heroinę jako nowy, obiecujący środek na... kaszel. Dopiero rok później na rynek weszła aspiryna. Naiwnością byłoby sądzić, że nie grożą nam już podobne błędne fascynacje. W książce opatrzonej tytułem „Leki psychiatryczne - niebezpieczne dla mózgu" Peter Breggin zwraca uwagę;
"Wszystkie podstawowe leki psychiatryczne są wysoce neurotoksyczne (trujące dla komórek nerwowych), każdy z nich częstokroć powoduje rozległe zaburzenia pracy mózgu, i to w rutynowych dawkach terapeutycznych. Wszystkie osiągają w pacjencie swój podstawowy cel poprzez powodowanie pewnych zaburzeń w mózgu."
Zwracaliśmy już uwagę, że medytacja wschodnia, medytacja transcendentalna i inne formy jogi, w tym również pozycje i ćwiczenia oddechowe, wywołują podobny jak narkotyki (lecz potencjalnie jeszcze bardziej niebezpieczny) zmieniony stan świadomości. Podobno Budda uznawał tylko jedną postać cudów: przemianę ludzkiej świadomości. Ta przemiana stanowi dziś główny cel zasadniczo wszystkich psychoterapii.
Coraz więcej uczonych i byłych praktyków medytacji ostrzega, że techniki zmiany świadomości są znacznie bardziej zgubne niż kokaina czy heroina. Mało kto ich słucha. Żadna agenda kontroli rządowej nie zażądała jeszcze napisów ostrzegawczych na jodze, TM i licznych psychoterapiach opartych na niebezpiecznych metodach zmiany świadomości. Niektóre z tych technik specjalnie zaprojektowano tak, by wywoływały stany jak po zażyciu narkotyku. Skutki nietrudno przewidzieć.
Zaaplikowawszy LSD około 4 tysiącom pacjentów, urodzony w Czechosłowacji psychiatra Stanislav Grof (przez kilka lat zamieszkujący w samym Esalen) opracował technikę „oddychania holotropicznego". Grof odkrył, że „samo oddychanie [holotropiczne] powoduje efekty psychodeliczne i wywołuje »podróże umysłu«, poczynając od snów na jawie i nagłych wspomnień z chwili narodzin, przez wspomnienia z poprzednich wcieleń, aż po spotkania z istotami duchowymi". Obserwator uczestniczący w dwudniowym warsztacie wykorzystującym metodę Grofa opowiada:
"Oddychający leżeli na szarym puszystym dywanie dysząc z pranajamiczną werwą [oddech pranajamiczny w jodze]. W ciągu paru minut pomieszczenie zmieniło się w trzewia domu wariatów a la Hieronim Bosch [...] mrożące krew w żyłach wrzaski i przejmujące jęki wydobywały się z wielu oddychających... [Jedna kobieta] miała wizję siebie samej w ciele mężczyzny idącego ulicą przed stu laty, szykującego się do zgwałcenia szeregu kobiet. „To ja nim byłam" - wybełkotała..." *
* Whofcmind Newsletter: A User's Manual to the Brain, Mind, and Spirit Vol. 1 nr 1, S. 5. Opis ćwiczeń prowadzonych przez psychiatrę z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles UCLA) Curta Batiste'a.
Osoby uczestniczące w takich praktykach okultystycznych czasami wychodzą z tego domu wariatów bogatsze o „głębsze zrozumienie" i doznają pozytywnych zmian w życiu. Jednak z reguły korzystne skutki nie trwają długo, zaś nader często na miejscu problemów, którym terapia miała zaradzić, pojawiają się nowe. przez nią wywołane. Lecz gra toczy się dalej. Magiczną, niewytłumaczalną dziedzinę świadomości obdarza się wręcz nieograniczona wiarą, podobnie jak i rzekomo obecne w niej boskie moce. Jej wyznawcy mają nadzieję osiągnąć je wchodząc w zmieniony nieświadomości i zyskując dostęp do nieświadomości zbiorowej. Wiara ta trzyma się dziwnie mocno, mimo jej oczywistych absurdów, sprzeczności, niebezpieczeństw i tragicznych skutków.
Artykuł pochodzi z książki; "Ameryka - nowy uczeń czarnoksiężnika" Oficyna wydawnicza "Tiqva" Wrocław 1994
Komentarze
Prześlij komentarz