"Ewangelia" poczucia własnej wartości
Jest to nie tylko jednoznaczną nauką Biblii - nawet niewierzący w głębi serca wiedzą, że uprzykrzonym grzechem ludzkości jest pycha. Wszyscy mamy naturalną tendencję za wysoko siebie cenić. Ta od dawna znana biblijna prawda została jednak ostatnio ogłoszona pomyłką. Duszpasterze i przywódcy chrześcijańscy, oświeceni przez psychologię, nauczają dziś, że uprzykrzonym grzechem rodzaju ludzkiego nie jest bynajmniej pycha, lecz pokora. Że nie cenimy siebie zbyt wysoko, lecz raczej zbyt nisko. Wszyscy mamy niewłaściwy obraz samego siebie lub też niską samoocenę, z której nie wyzwoli nas nic innego, jak terapeutyczne rytuały, schrystianizowane specjalnie z myślą o kościele.
Epidemia pokory?
Lecz rada udzielona przez psychologię stoi w bezpośredniej sprzeczności do wersetu 2,3 z Listu do Filipian: „[...] w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie". Jednoznaczne ostrzeżenie Pawła, aby nikt nie miał o sobie wyższego mniemania, niż należy, [Rzymian 12:3] jest dziś pokrętnie reinterpretowane i ma oznaczać, że największym dla nas zagrożeniem jest zbyt niska samoocena. Dzięki tej nowej inspiracji, która dotarła do nas poprzez apostołów psychologii, przywódcy chrześcijańscy poświęcają całe kazania, seminaria, a nawet książki „ewangelii" poczucia własnej wartości. Jeśli „epidemia niższości" istotnie ma miejsce, byłby to pierwszy taki przypadek w historii ludzkości, niewątpliwie spowodowany zalewem wykładów, kazań i książek przed tym ostrzegających! Kościół, zamiast być solą i światłością, nabył świecką filozofię sukcesu i pokłonił się przed głoszonym przez nią stereotypem pewnego siebie człowieka, w którym już na pierwszy rzut oka widać samoakceptację i dobry obraz samego siebie.
Craig W. Ellison zredagował Self Esteem (Poczucie własnej wartości), zbiór pism na ten temat autorstwa czołowych chrześcijańskich psychologów, wydany przez Chrześcijańskie Stowarzyszenie Studiów Psychologicznych. Na ironię zakrawa fakt, że owa współczesna koncepcja, którą ludzie ci przejęli i głoszą, nie tylko sprzeciwia się prawdzie Bożej przeczą jej bowiem także ustalenia samej psychologii. W książce Inflated Self (Nadęte ja) David G. Meyers zwraca uwagę:
"Jean-Paul Codol przeprowadził dwadzieścia eksperymentów z Francuzami w wieku od 12-letnich uczniów po dorosłych profesjonalistów. Niezależnie od osób uczestniczących w danym eksperymencie i od zastosowanej w nim metody nieustannie dawało się wśród nich zaobserwować przekonanie o własnej wyższości [...] Studenci [amerykańscy] tradycyjnie uznają siebie za najlepszych w swojej grupie [...] Na podstawie ich odpowiedzi [...] [na testy samooceny] odnosimy wrażenie, że uczniowie amerykańskich szkół średnich nie cierpią wcale na kompleks niższości. W punkcie „zdolności przywódcze" 70% oceniło siebie powyżej średniej, a 2% poniżej [...] W punkcie „zdolność współżycia z ludźmi" zero procent spośród 829 tysięcy badanych studentów umieściło siebie poniżej przeciętnej, 60% widzi siebie wśród pierwszych 10 procent, zaś 25% w pierwszym, najwyższym procencie! [...] Zauważmy, jak radykalnie wyniki te różnią się od popularnego przekonania, że większość z nas ma kłopoty ze zbyt niską samooceną [...] Kaznodzieje wygłaszający pełne werwy przemowy, które mają radykalnie wzmocnić poczucie własnej wartości udręczonych rzekomo kiepską samooceną słuchaczy, głoszą kazania na temat problemu, z którym de facto rzadko można się zetknąć."
Mit o nienawiści do siebie samego
Jezus podsumował Prawo i Proroków zdaniem, które znamy dziś jako Złotą Zasadę: „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie" (Łk 6,31). Bez całkowitego przekonania, że każda istota ludzka kocha siebie samą, Jezus nie mógłby nigdy wygłosić takiego polecenia. Jeśli bowiem wszyscy z natury nienawidzimy samych siebie, wówczas naturalnie będziemy życzyć innym tego samego zła, którego pragniemy dla siebie. Lecz kto pragnie dla siebie zła? Nikt, z wyjątkiem szaleńców. List do Efezjan (5,29) daje wyraz powszechnej prawdzie, której wszyscy jesteśmy świadomi: „Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje..." A jednak zalew chrześcijańskich pogadanek telewizyjnych i radiowych, taśm, czasopism i książek niezmiennie lansuje koncepcję, że z natury nienawidzimy samych siebie i że musimy się nauczyć siebie kochać, zanim będziemy kochać innych, a nawet Boga.
Jest oczywiście wielu takich, u których w różnym stopniu można zauważyć nienawiść do własnej osoby. Łatwo jednak zauważyć, że nie siebie samego w istocie nienawidzą. Ktoś, kto mówi: „Jestem potwornie brzydki, jak ja siebie nienawidzę!", wcale siebie nie nienawidzi, bo wówczas byłby zadowolony, że jest brzydki. Właśnie dlatego, że siebie kocha, denerwuje go własny wygląd i sposób, w jaki ludzie go traktują. Osoba, która popada w depresję i twierdzi, że siebie nienawidzi, bo zmarnowała życie, cieszyłaby się, że zmarnowała życie, gdyby istotnie siebie nienawidziła. W rzeczywistości jest nieszczęśliwa z powodu zmarnowanego życia, bo kocha samą siebie. Pełen wyrzutów sumienia zbrodniarz, mówiący, że siebie nienawidzi z powodu popełnionych czynów, powinien się przecież cieszyć z pobytu w więzieniu. A jednak ma nadzieję uniknąć takiego losu, co dowodzi jego miłości do siebie samego, pomimo zapewnień, że się sobą brzydzi. Podobnie jest z kimś, kto odbiera sobie życie. Większość z tych nieszczęśników uważa samobójstwo za ucieczkę - ale któż pomaga uciec osobie znienawidzonej? Jest to ostatni czyn własnego ja, które próbuje wyrwać się z okoliczności, nie biorąc pod uwagę uczuć kogokolwiek innego.
Osoba, która zawsze się poniża, wcale siebie nie nienawidzi ani nie ma złego obrazu samego siebie, lecz jedynie daje innym do zrozumienia, że jej zachowanie nie odpowiada normom, jakie sobie wyznaczyła. Nie jest to symptom niskiej samooceny, lecz swoista postać pychy. Jasno wytłumaczył to A.W. Tozer:
"Poniżanie samego siebie jest niewłaściwe z tego powodu, że musi być przy tym obecne „ja". „Ja" - bez względu na to, czy się pyszni, czy upadla - zawsze jest nienawistne wobec Boga [...] Pyszałkowatość dowodzi, że jesteśmy ze swego „ja" radzi, upadlanie się - że jesteśmy nim rozczarowani. Oba wypadki dowodzą, że mamy o sobie wysokie mniemanie [...]"
To Fryderyk Nietzsche, ojciec filozofii opartej na sloganie „Bóg nie żyje", wielka inspiracja Hitlera, położył fundament pod współczesną nam interpretację Złotej Zasady Chrystusa. Pisał: „To wasze ukochanie bliźnich jest złym umiłowaniem samego siebie. Pierzchacie ku bliźnim przed samymi sobą i pragniecie cnotę z tego uczynić: przezieram na wskroś tę bezlicowość [...] Z samymi sobą podołać nie zdołacie, siebie nie dość umiłowawszy." Nietzsche twierdzi, że nie umiemy kochać bliźniego jak samego siebie, bo samego siebie nie kochamy wystarczająco. Jako jeden z pierwszych zaczął się uskarżać na epidemię samoobrzydzenia, nad którą tak dziś zawodzą chrześcijanie.
Od dwudziestu stuleci kościół nauczał, że jesteśmy z natury istotami egotycznymi, które nie muszą się uczyć, jak kochać samego siebie. Zalecano nam miłować Boga i innych ludzi. [Świetnie ujął ten temat Paul Brownback w książce The Danger of Self-Love (Niebezpieczna miłość własna), Moody Press, Chicago 1982]. Dziś pod wpływem Fromma i innych psychologów kościół uwierzył, że mówiąc: „Miłuj bliźniego jak siebie samego", Jezus chciał nam powiedzieć, że musimy się przede wszystkim nauczyć kochać siebie samego, zanim zdołamy pokochać Boga i bliźnich. Robert Schuller jako jeden z pierwszych w kościele przyjął i zaczął upowszechniać te radykalna reinterpretacje: w książce Self-Love, The Dynamie Foree of Success (Miłość własna siłą dynamizującą sukces). W jego ślady poszli inni, aż taka ogólnie przyjęta interpretacja zaczęła rozbrzmiewać z kazalnic wielu kościołów ewangelikalnych.
Błędy różnych psychoterapii - bez względu na najszczersze nawet intencje ich zwolenników - wiodą nieuchronnie ku zniekształceniu nauki Pisma Świętego. Nakaz Jezusa, aby kochać bliźniego jak samego siebie, nie został skierowany wyłącznie do tych, którzy charakteryzują się tak zwaną „odrobiną zdrowego egoizmu". Takiego rozróżnienia, które chrześcijańscy psycholodzy usiłują przeprowadzić, nie da się wywieść z Biblii. Ów nakaz skierowano do nas wszystkich, i nie ma w Biblii ani jednego miejsca, na którego podstawie można by podejrzewać, iż są ludzie nie kochający siebie samych na tyle właściwie i na tyle mocno, że nie mogą zrozumieć słów Jezusa i być im posłusznymi.
Biblijne napomnienia, by nie mieć o sobie zbyt wysokiego mniemania, interpretowane wedle nowoczesnej psychologii, uchodzą wręcz za zachęty, by nie cenić się zbyt nisko! Ten zaś, kto nie godzi się z tą nową „ewangelią", po prostu „nie zna własnej psychiki", choćby był niezwykle dojrzały w rozumieniu Pisma. Głosić egotyzm wśród istot, których nagminne grzechy mają pożywkę we własnym „ja", to dolewać oliwy do ognia, który i tak już na dobre się rozszalał. A.W. Tozer spogląda na to z perspektywy:
"„Ja" to jeden z najuciążliwszych chwastów w ogrodzie życia; nie do wyplewienia żadnymi ludzkimi środkami. Już jesteśmy pewni, żeśmy się go pozbyli, gdy oto wyrasta gdzieś nagle, krzepkie jak zawsze, by zakłócać nam spokój i zatruwać owoc naszego życia [...] Zwycięski chrześcijanin ani siebie nie wywyższa, ani nie upadla. Jego zainteresowania przesunęły się - z siebie samego na Chrystusa. Nie obchodzi go już, kim sam jest czy też nie jest. Wierzy, że został ukrzyżowany z Chrystusem, i nie ma zamiaru takiego człowieka ani chwalić, ani ganić."
Psychoterapeuci bez złudzeń
W tym miejscu Czytelnik powinien już dostrzec, że psychologia odgrywa główną rolę w nieustającym, przedziwnym procesie zwodzenia chrześcijan. Ogromny respekt i niepodważalny autorytet, jakim obdarzono w kościele tego pogańskiego włodarza, zdumiewa tym bardziej, że świeccy psycholodzy i psychiatrzy sami obnażyli jego prawdziwą istotę. I gdy rodzima załoga desperacko zatyka wszystkie dziury w nieuchronnie tonącym okręcie, chrześcijanie nie przestają ładować się na pokład, i to z coraz większym entuzjazmem. Jest to tym bardziej niewiarygodne, że prawo pierworodztwa nie jest w tym wypadku odstępowane za miskę pożywnej strawy, lecz za kajutę na okręcie skazanym na zagładę.
Rozczarowanie byłych zwolenników psychologii i przyczyna, dla której psychoterapeuci (i on sam) zwracają się dziś ku religiom Wschodu, zostały cierpko wyrażone przez Jacoba Needlemana:
" Nowoczesna psychiatria zrodziła się z idei, że człowiek musi sam siebie zmienić, a nie czekać na pomoc od zmyślonego Boga. Przed ponad wiekiem |...] dusza ludzka została wyrwana z drżących rąk zorganizowanej religii i usytuowana w świecie przyrody, jako podmiot badań naukowych [...] Narodziła się era psychologii. Z końcem drugiej wojny światowej wiele najtęższych umysłów nowego pokolenia zachłysnęło się wiarą w nową naukę o duszy. Wśród powszechnego przekonania, że otworzyła się możliwość złagodzenia zamętu i cierpienia rodzaju ludzkiego, badanie ludzkiego umysłu stało się sztandarowym zadaniem amerykańskich uniwersytetów [...] Zinstytucjonalizowana religia była bezbronna wobec takiego molocha nowej nadziei. Dominująca od dwóch tysiącleci w tradycji judeo-chrześcijańskiej koncepcja natury ludzkiej musiała zostać zmieniona [...]
Choć jednak psychiatria w swoich licznych postaciach przenika współczesną nam kulturę, nadzieja, jaką w niej kiedyś pokładano, nie wiedzieć kiedy rozpłynęła się [...] Magiczna niegdyś obietnica o transformacji umysłu przez psychiatrię gdzieś się zapodziała [...] Sami psychiatrzy [...] boleją nad własną niezdolnością do pomocy innym istotom ludzkim [...] Wielka i ciągle rosnąca liczba psychoterapeutów uważa, iż religie wschodnie dają o wiele pełniejsze rozumienie umysłu niż wszystko, z czym stykała się dotąd zachodnia nauka. Zarazem [...] liczni guru [...] zmieniają i dostosowują systemy tradycyjne do języka i ducha współczesnej psychologii."
Liczne studia wykazały, że liczba problemów „psychologicznych" w społeczeństwie rośnie wprost proporcjonalnie do liczby psychologów i psychiatrów. Jerome Frank, emerytowany profesor Wydziału Medycyny na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa, sam zresztą psychiatra, powiedział:
Im większa liczba urządzeń medycznych i im powszechniej są one znane, tym większa staje się liczba osób korzystających z ich usług. Psychoterapia to tylko jedna z form leczenia, która - przynajmniej w jakimś stopniu - zdaje się sama kreować dolegliwości, które leczy.
Fragment pochodzi z książki "Zwiedzione chrześcijaństwo"
cała książka w PDF znajduje się pod adresem: http://www.tiqva.pl/ksiazki/204-zwiedzione-chrzecijastwo
"Mówię bowiem przez łaskę, która mi jest dana, każdemu, kto jest wśród was, aby nie myślał o sobie więcej niż należy, ale żeby myślał o sobie skromnie, stosownie do miary wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił." Rzymian 12:3
Epidemia pokory?
Lecz rada udzielona przez psychologię stoi w bezpośredniej sprzeczności do wersetu 2,3 z Listu do Filipian: „[...] w pokorze oceniając jedni drugich za wyżej stojących od siebie". Jednoznaczne ostrzeżenie Pawła, aby nikt nie miał o sobie wyższego mniemania, niż należy, [Rzymian 12:3] jest dziś pokrętnie reinterpretowane i ma oznaczać, że największym dla nas zagrożeniem jest zbyt niska samoocena. Dzięki tej nowej inspiracji, która dotarła do nas poprzez apostołów psychologii, przywódcy chrześcijańscy poświęcają całe kazania, seminaria, a nawet książki „ewangelii" poczucia własnej wartości. Jeśli „epidemia niższości" istotnie ma miejsce, byłby to pierwszy taki przypadek w historii ludzkości, niewątpliwie spowodowany zalewem wykładów, kazań i książek przed tym ostrzegających! Kościół, zamiast być solą i światłością, nabył świecką filozofię sukcesu i pokłonił się przed głoszonym przez nią stereotypem pewnego siebie człowieka, w którym już na pierwszy rzut oka widać samoakceptację i dobry obraz samego siebie.
Craig W. Ellison zredagował Self Esteem (Poczucie własnej wartości), zbiór pism na ten temat autorstwa czołowych chrześcijańskich psychologów, wydany przez Chrześcijańskie Stowarzyszenie Studiów Psychologicznych. Na ironię zakrawa fakt, że owa współczesna koncepcja, którą ludzie ci przejęli i głoszą, nie tylko sprzeciwia się prawdzie Bożej przeczą jej bowiem także ustalenia samej psychologii. W książce Inflated Self (Nadęte ja) David G. Meyers zwraca uwagę:
"Jean-Paul Codol przeprowadził dwadzieścia eksperymentów z Francuzami w wieku od 12-letnich uczniów po dorosłych profesjonalistów. Niezależnie od osób uczestniczących w danym eksperymencie i od zastosowanej w nim metody nieustannie dawało się wśród nich zaobserwować przekonanie o własnej wyższości [...] Studenci [amerykańscy] tradycyjnie uznają siebie za najlepszych w swojej grupie [...] Na podstawie ich odpowiedzi [...] [na testy samooceny] odnosimy wrażenie, że uczniowie amerykańskich szkół średnich nie cierpią wcale na kompleks niższości. W punkcie „zdolności przywódcze" 70% oceniło siebie powyżej średniej, a 2% poniżej [...] W punkcie „zdolność współżycia z ludźmi" zero procent spośród 829 tysięcy badanych studentów umieściło siebie poniżej przeciętnej, 60% widzi siebie wśród pierwszych 10 procent, zaś 25% w pierwszym, najwyższym procencie! [...] Zauważmy, jak radykalnie wyniki te różnią się od popularnego przekonania, że większość z nas ma kłopoty ze zbyt niską samooceną [...] Kaznodzieje wygłaszający pełne werwy przemowy, które mają radykalnie wzmocnić poczucie własnej wartości udręczonych rzekomo kiepską samooceną słuchaczy, głoszą kazania na temat problemu, z którym de facto rzadko można się zetknąć."
Mit o nienawiści do siebie samego
Jezus podsumował Prawo i Proroków zdaniem, które znamy dziś jako Złotą Zasadę: „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie" (Łk 6,31). Bez całkowitego przekonania, że każda istota ludzka kocha siebie samą, Jezus nie mógłby nigdy wygłosić takiego polecenia. Jeśli bowiem wszyscy z natury nienawidzimy samych siebie, wówczas naturalnie będziemy życzyć innym tego samego zła, którego pragniemy dla siebie. Lecz kto pragnie dla siebie zła? Nikt, z wyjątkiem szaleńców. List do Efezjan (5,29) daje wyraz powszechnej prawdzie, której wszyscy jesteśmy świadomi: „Przecież nigdy nikt nie odnosił się z nienawiścią do własnego ciała, lecz [każdy] je żywi i pielęgnuje..." A jednak zalew chrześcijańskich pogadanek telewizyjnych i radiowych, taśm, czasopism i książek niezmiennie lansuje koncepcję, że z natury nienawidzimy samych siebie i że musimy się nauczyć siebie kochać, zanim będziemy kochać innych, a nawet Boga.
Jest oczywiście wielu takich, u których w różnym stopniu można zauważyć nienawiść do własnej osoby. Łatwo jednak zauważyć, że nie siebie samego w istocie nienawidzą. Ktoś, kto mówi: „Jestem potwornie brzydki, jak ja siebie nienawidzę!", wcale siebie nie nienawidzi, bo wówczas byłby zadowolony, że jest brzydki. Właśnie dlatego, że siebie kocha, denerwuje go własny wygląd i sposób, w jaki ludzie go traktują. Osoba, która popada w depresję i twierdzi, że siebie nienawidzi, bo zmarnowała życie, cieszyłaby się, że zmarnowała życie, gdyby istotnie siebie nienawidziła. W rzeczywistości jest nieszczęśliwa z powodu zmarnowanego życia, bo kocha samą siebie. Pełen wyrzutów sumienia zbrodniarz, mówiący, że siebie nienawidzi z powodu popełnionych czynów, powinien się przecież cieszyć z pobytu w więzieniu. A jednak ma nadzieję uniknąć takiego losu, co dowodzi jego miłości do siebie samego, pomimo zapewnień, że się sobą brzydzi. Podobnie jest z kimś, kto odbiera sobie życie. Większość z tych nieszczęśników uważa samobójstwo za ucieczkę - ale któż pomaga uciec osobie znienawidzonej? Jest to ostatni czyn własnego ja, które próbuje wyrwać się z okoliczności, nie biorąc pod uwagę uczuć kogokolwiek innego.
Osoba, która zawsze się poniża, wcale siebie nie nienawidzi ani nie ma złego obrazu samego siebie, lecz jedynie daje innym do zrozumienia, że jej zachowanie nie odpowiada normom, jakie sobie wyznaczyła. Nie jest to symptom niskiej samooceny, lecz swoista postać pychy. Jasno wytłumaczył to A.W. Tozer:
"Poniżanie samego siebie jest niewłaściwe z tego powodu, że musi być przy tym obecne „ja". „Ja" - bez względu na to, czy się pyszni, czy upadla - zawsze jest nienawistne wobec Boga [...] Pyszałkowatość dowodzi, że jesteśmy ze swego „ja" radzi, upadlanie się - że jesteśmy nim rozczarowani. Oba wypadki dowodzą, że mamy o sobie wysokie mniemanie [...]"
To Fryderyk Nietzsche, ojciec filozofii opartej na sloganie „Bóg nie żyje", wielka inspiracja Hitlera, położył fundament pod współczesną nam interpretację Złotej Zasady Chrystusa. Pisał: „To wasze ukochanie bliźnich jest złym umiłowaniem samego siebie. Pierzchacie ku bliźnim przed samymi sobą i pragniecie cnotę z tego uczynić: przezieram na wskroś tę bezlicowość [...] Z samymi sobą podołać nie zdołacie, siebie nie dość umiłowawszy." Nietzsche twierdzi, że nie umiemy kochać bliźniego jak samego siebie, bo samego siebie nie kochamy wystarczająco. Jako jeden z pierwszych zaczął się uskarżać na epidemię samoobrzydzenia, nad którą tak dziś zawodzą chrześcijanie.
Od dwudziestu stuleci kościół nauczał, że jesteśmy z natury istotami egotycznymi, które nie muszą się uczyć, jak kochać samego siebie. Zalecano nam miłować Boga i innych ludzi. [Świetnie ujął ten temat Paul Brownback w książce The Danger of Self-Love (Niebezpieczna miłość własna), Moody Press, Chicago 1982]. Dziś pod wpływem Fromma i innych psychologów kościół uwierzył, że mówiąc: „Miłuj bliźniego jak siebie samego", Jezus chciał nam powiedzieć, że musimy się przede wszystkim nauczyć kochać siebie samego, zanim zdołamy pokochać Boga i bliźnich. Robert Schuller jako jeden z pierwszych w kościele przyjął i zaczął upowszechniać te radykalna reinterpretacje: w książce Self-Love, The Dynamie Foree of Success (Miłość własna siłą dynamizującą sukces). W jego ślady poszli inni, aż taka ogólnie przyjęta interpretacja zaczęła rozbrzmiewać z kazalnic wielu kościołów ewangelikalnych.
Błędy różnych psychoterapii - bez względu na najszczersze nawet intencje ich zwolenników - wiodą nieuchronnie ku zniekształceniu nauki Pisma Świętego. Nakaz Jezusa, aby kochać bliźniego jak samego siebie, nie został skierowany wyłącznie do tych, którzy charakteryzują się tak zwaną „odrobiną zdrowego egoizmu". Takiego rozróżnienia, które chrześcijańscy psycholodzy usiłują przeprowadzić, nie da się wywieść z Biblii. Ów nakaz skierowano do nas wszystkich, i nie ma w Biblii ani jednego miejsca, na którego podstawie można by podejrzewać, iż są ludzie nie kochający siebie samych na tyle właściwie i na tyle mocno, że nie mogą zrozumieć słów Jezusa i być im posłusznymi.
Biblijne napomnienia, by nie mieć o sobie zbyt wysokiego mniemania, interpretowane wedle nowoczesnej psychologii, uchodzą wręcz za zachęty, by nie cenić się zbyt nisko! Ten zaś, kto nie godzi się z tą nową „ewangelią", po prostu „nie zna własnej psychiki", choćby był niezwykle dojrzały w rozumieniu Pisma. Głosić egotyzm wśród istot, których nagminne grzechy mają pożywkę we własnym „ja", to dolewać oliwy do ognia, który i tak już na dobre się rozszalał. A.W. Tozer spogląda na to z perspektywy:
"„Ja" to jeden z najuciążliwszych chwastów w ogrodzie życia; nie do wyplewienia żadnymi ludzkimi środkami. Już jesteśmy pewni, żeśmy się go pozbyli, gdy oto wyrasta gdzieś nagle, krzepkie jak zawsze, by zakłócać nam spokój i zatruwać owoc naszego życia [...] Zwycięski chrześcijanin ani siebie nie wywyższa, ani nie upadla. Jego zainteresowania przesunęły się - z siebie samego na Chrystusa. Nie obchodzi go już, kim sam jest czy też nie jest. Wierzy, że został ukrzyżowany z Chrystusem, i nie ma zamiaru takiego człowieka ani chwalić, ani ganić."
Psychoterapeuci bez złudzeń
W tym miejscu Czytelnik powinien już dostrzec, że psychologia odgrywa główną rolę w nieustającym, przedziwnym procesie zwodzenia chrześcijan. Ogromny respekt i niepodważalny autorytet, jakim obdarzono w kościele tego pogańskiego włodarza, zdumiewa tym bardziej, że świeccy psycholodzy i psychiatrzy sami obnażyli jego prawdziwą istotę. I gdy rodzima załoga desperacko zatyka wszystkie dziury w nieuchronnie tonącym okręcie, chrześcijanie nie przestają ładować się na pokład, i to z coraz większym entuzjazmem. Jest to tym bardziej niewiarygodne, że prawo pierworodztwa nie jest w tym wypadku odstępowane za miskę pożywnej strawy, lecz za kajutę na okręcie skazanym na zagładę.
Rozczarowanie byłych zwolenników psychologii i przyczyna, dla której psychoterapeuci (i on sam) zwracają się dziś ku religiom Wschodu, zostały cierpko wyrażone przez Jacoba Needlemana:
" Nowoczesna psychiatria zrodziła się z idei, że człowiek musi sam siebie zmienić, a nie czekać na pomoc od zmyślonego Boga. Przed ponad wiekiem |...] dusza ludzka została wyrwana z drżących rąk zorganizowanej religii i usytuowana w świecie przyrody, jako podmiot badań naukowych [...] Narodziła się era psychologii. Z końcem drugiej wojny światowej wiele najtęższych umysłów nowego pokolenia zachłysnęło się wiarą w nową naukę o duszy. Wśród powszechnego przekonania, że otworzyła się możliwość złagodzenia zamętu i cierpienia rodzaju ludzkiego, badanie ludzkiego umysłu stało się sztandarowym zadaniem amerykańskich uniwersytetów [...] Zinstytucjonalizowana religia była bezbronna wobec takiego molocha nowej nadziei. Dominująca od dwóch tysiącleci w tradycji judeo-chrześcijańskiej koncepcja natury ludzkiej musiała zostać zmieniona [...]
Choć jednak psychiatria w swoich licznych postaciach przenika współczesną nam kulturę, nadzieja, jaką w niej kiedyś pokładano, nie wiedzieć kiedy rozpłynęła się [...] Magiczna niegdyś obietnica o transformacji umysłu przez psychiatrię gdzieś się zapodziała [...] Sami psychiatrzy [...] boleją nad własną niezdolnością do pomocy innym istotom ludzkim [...] Wielka i ciągle rosnąca liczba psychoterapeutów uważa, iż religie wschodnie dają o wiele pełniejsze rozumienie umysłu niż wszystko, z czym stykała się dotąd zachodnia nauka. Zarazem [...] liczni guru [...] zmieniają i dostosowują systemy tradycyjne do języka i ducha współczesnej psychologii."
Liczne studia wykazały, że liczba problemów „psychologicznych" w społeczeństwie rośnie wprost proporcjonalnie do liczby psychologów i psychiatrów. Jerome Frank, emerytowany profesor Wydziału Medycyny na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa, sam zresztą psychiatra, powiedział:
Im większa liczba urządzeń medycznych i im powszechniej są one znane, tym większa staje się liczba osób korzystających z ich usług. Psychoterapia to tylko jedna z form leczenia, która - przynajmniej w jakimś stopniu - zdaje się sama kreować dolegliwości, które leczy.
Fragment pochodzi z książki "Zwiedzione chrześcijaństwo"
cała książka w PDF znajduje się pod adresem: http://www.tiqva.pl/ksiazki/204-zwiedzione-chrzecijastwo
"Mówię bowiem przez łaskę, która mi jest dana, każdemu, kto jest wśród was, aby nie myślał o sobie więcej niż należy, ale żeby myślał o sobie skromnie, stosownie do miary wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił." Rzymian 12:3
Komentarze
Prześlij komentarz