Ewangelia Boża nie podlega negocjacji cz.2

"Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody ... ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata."Mt 28,19-20 BW

W poprzedniej części ustaliliśmy na podstawie Słowa Bożego, że zgubieni grzesznicy mogą otrzymać przebaczenie wszystkich grzechów (przeszłych, obecnych i przyszłych) oraz życie wieczne jako darmowy dar łaski Bożej dzięki dziełu zbawienia dokonanemu w pełni przez Chrystusa na krzyżu i Jego zmartwychwstaniu w ciele. Chcąc otrzymać ten bezcenny dar, wystarczy tylko uwierzyć ewangelii, mówiącej o tym, że człowiek jest grzesznikiem zasługującym na sąd Boży i niezdolnym do choćby częściowego zapracowania czy zasłużenia sobie na zbawienie za pomocą własnych wysiłków, rytuałów czy jakichkolwiek innych środków, oraz że Chrystus w pełni spłacił ów dług, którego domaga się za ludzki grzech Boża sprawiedliwość. Oczywiście należy uwierzyć w ewangelię nie tylko jako fakt historyczny, lecz również w sensie całkowitego złożenia wiary w Panu Jezusie Chrystusie jako naszym osobistym Zbawicielu na wieki.

Zauważyliśmy również, że Chrystus polecił swoim uczniom, aby głosili tę dobrą nowinę ewangelii wszystkim na każdym miejscu. Ten nakaz Chrystusa dany Jego pierwszym uczniom jest określany jako „Wielkie Posłannictwo”. Jest on wyrażony na dwa sposoby: „Idźcie na cały świat i głoście ewangelię" (Mk 16,15 UBG) oraz „czyńcie uczniami" (Mt 28,19 BW). Ci, którzy głoszą ewangelię, mają czynić uczniami tych, którzy uwierzą. Nowi wierzący, narodzeni na nowo z Ducha Bożego do rodziny Bożej (J 3,3-5; 1 J 3,2), rozpoczynają nowe życie jako uczniowie Chrystusa: pragną uczyć się od Tego, którego umiłowali za to, że ich zbawił, i okazywać Mu posłuszeństwo.

Chrystus przestrzegł, że niektórzy przyjmą ewangelię z wielką ochotą, lecz dadzą się omotać światu, zniechęcą się, stracą zapał i ostatecznie odwrócą się od Niego i przestaną za Nim iść. Wielu zachowuje pozory chrześcijaństwa, nie mając jednak w sobie tej rzeczywistości i zwodząc być może nawet samych siebie. W głębi serca nigdy nie dali się do końca przekonać, lecz mimo to nie są gotowi przyznać się do swej niewiary. „Badajcie samych siebie – ostrzega Paweł – czy jesteście w wierze" (2 Kor 13,5 UBG).

Spośród tych, którzy szczerze wierzą, tylko nieliczni są zdolni do „uzasadnienia [swojej] nadziei" (1 P 3,15 UBG). Ilu chrześcijan potrafi skutecznie przekonywać ateistów, buddystów, hinduistów czy zwolenników New Age za pomocą przygniatających dowodów i logicznego argumentowania na podstawie Pisma? Słowo Boże jest mieczem Ducha, lecz niewielu zna je dostatecznie dobrze, by rozwiać nawet swoje własne wątpliwości, nie mówiąc już o nawracaniu innych.

Jedną z największych potrzeb jest solidne nauczanie biblijne, kształtujące uczniów zdolnych do „walki o wiarę raz przekazaną świętym" (Jud 3 UBG). Ta wiara, o którą mamy walczyć, została przekazana przez Chrystusa pierwszym dwunastu uczniom, oni z kolei mieli uczyć tych, którym głosili ewangelię, „przestrzegać wszystkiego", co im Chrystus nakazał. Pokolenie za pokoleniem osób pozyskanych dla Niego, które z kolei, dochowując posłuszeństwa swemu Panu, czyniły uczniami kolejne osoby – taki oto nieprzerwany łańcuch dowodzenia dotarł aż do nas w obecnych czasach. Następcami apostołów nie są wcale specjalnie ustanowieni kapłani czy duchowieństwo, lecz każdy chrześcijanin, podobnie jak ci, którzy żyli wcześniej. Pomyślmy, co to oznacza!

Istotą Chrystusowego wezwania do uczniostwa jest codzienne stosowanie Jego krzyża w naszym życiu. Dziś jednak w kręgach ewangelicznych rzadko słyszy się o jasnej deklaracji Chrystusa: „Kto nie niesie swego krzyża [codziennie Łk 9:23], a idzie za mną, nie może być moim uczniem ... kto nie wyrzeknie się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem" (Łk 14,27-33). Z wezwaniem do uczniostwa trzeba się uczciwie zmierzyć. Poprzez Krzyż umieramy dla samych siebie i zaczynamy żyć dla naszego Pana w mocy zmartwychwstania (Ga 2,20).

Prawdziwe uczniostwo bierze początek w domu. Rodzice odpowiadają za wychowywanie swoich dzieci i za karmienie je Panem, napominanie w Panu oraz uczenie bojaźni Pana. Gruntownie zrozumienie wiary ma szczególne znaczenie zwłaszcza dla dzieci i młodzieży dorastających w świecie pełnym przekonujących argumentów przeciwko prawdzie Bożej, a sprzyjającym niemoralności i pogaństwu.

Zamiast popularnej wysokiej samooceny dzieci należy uczyć tego, jak zaprzeć się samego siebie, miłować prawdę, a nienawidzić głupoty oraz jak podobać się Bogu, nie zaś innym czy sobie samemu, bez względu na to, ile to będzie w życiu doczesnym kosztowało, bez zważania na „presję społeczną” w postaci opinii, uwag czy poczynań innych osób. Młodzi ludzie powinni być pewni, iż tak naprawdę liczy się to, co myśli o nich Bóg i co On im powie, gdy pewnego dnia staną przed Jego obliczem. Jak to ujął Jim Elliot, jeden z męczenników w Ekwadorze, młody człowiek, który wybrał pracę misyjną zamiast obiecującej kariery zawodowej: „Nie jest głupcem ten, kto rezygnuje z tego, czego nie może zatrzymać, aby zyskać to, czego nie może utracić". To jedyny logiczny wybór, zważywszy na to, że czas jest krótki, a wieczność niezmierzona. Tego rodzaju decyzja pozwala zaznać nadprzyrodzonej radości, pokoju i zaspokojenia, którym nie dorówna nic, co oferuje ten świat.

„Pójdźcie za Mną”


Powołując ludzi do zbawczej więzi z Nim, Chrystus mówił im: „Pójdźcie za Mną” (Mt 4,19; 8,22; 9,9; 16,24, etc.). Ten prosty nakaz, powtórzony przez Niego również po zmartwychwstaniu (J 21,19. 22), odnosi się do dzisiejszych chrześcijan w takim samym stopniu jak wówczas, gdy Jezus powoływał pierwszych uczniów. Co to znaczy – pójść za Chrystusem? Czy obiecał On tym, którzy za Nim pójdą, sukcesy, bogactwo i poważanie na tym świecie? Bóg dla swoich własnych celów może zapewnić niektórym ziemski sukces, na ogół jednak – jak uprzedził Pan – ci, którzy są Mu wierni, podążą Jego ścieżką odrzucenia i cierpienia. „Jeśli świat was nienawidzi, wiedzcie, że znienawidził mnie wcześniej niż was.... Sługa nie jest większy od swego pana. Jeśli mnie prześladowali, to i was będą prześladować... z powodu mego imienia..." (J 15,18-21 UBG).

Taki właśnie los spotkał wczesny Kościół. Dziś jednak uważa się, że chrześcijaństwo można przedstawiać w łatwo przyswajalnej formie. Idea cierpienia dla Chrystusa nie pasuje do zeświecczonego Kościoła. Jakże dziwaczne muszą się wydawać dzisiejszym chrześcijanom w Ameryce wersety w rodzaju: „Gdyż wam dla Chrystusa dane jest nie tylko w niego wierzyć, ale też dla niego cierpieć" (Flp 1,29 UBG). Dane nam jest cierpieć? Paweł pisze tak, jak gdyby cierpienie dla Chrystusa było cennym przywilejem! Pierwsi uczniowie, choć uwięzieni i pobici, cieszyli się, „że stali się godni znosić zniewagę dla imienia Jezusa" (Dz 5,41 UBG). Do takiego właśnie oddania wzywa nas ewangelia.

Po zmartwychwstaniu Chrystus powiedział uczniom: „Jak Ojciec mnie posłał, tak i ja was posyłam" (J 20,21 UBG). Ojciec posłał Syna niczym baranka na rzeź do świata, który miał Go znienawidzić i ukrzyżować! I jak Ojciec posłał Jego, tak i Chrystus posyła nas do świata, który – jak uprzedza – potraktuje Jego wysłanników tak, jak Jego potraktował. Jesteśmy na to gotowi? Czy może nie tak wyobrażamy sobie chrześcijaństwo? Jeśli tak, to zastanówmy się jeszcze raz i sprawdźmy, co mówi Pismo. Bo oddaliliśmy się od Niego i Jego prawdy bardziej, niż nam się wydaje!

Piotr, który tak haniebnie zawiódł, lecz dane mu było powrócić do Pana, wyjaśnił, że chrześcijanie będą znienawidzeni, fałszywie oskarżani i prześladowani oraz że powinni wszystkie te krzywdy cierpliwie znosić (1 P 2,19-20; 4,12-19 etc.). Z natchnienia Ducha Świętego pisał: „Do tego bowiem jesteście powołani, bo i Chrystus cierpiał za nas, zostawiając nam przykład, abyście szli w jego ślady; który grzechu nie popełnił, a w jego ustach nie znaleziono podstępu; który, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, ale powierzył sprawę temu, który sądzi sprawiedliwie. On nasze grzechy na swoim ciele poniósł na drzewo, abyśmy obumarłszy grzechom, żyli dla sprawiedliwości..." (1 P 2,21-25 UBG).

Dziś chrześcijanie znów są więzieni i mordowani – w komunistycznych Chinach, w krajach muzułmańskich, a także przez katolików w Meksyku. Podobne prześladowania mogłyby równie dobrze nastać w Ameryce. Już w tej chwili pastorów karze się grzywnami i więzieniem, a państwo zamyka kościoły i wystawia je na sprzedaż. Na przykład w roku 1986 hrabstwo Jefferson w Kentucky nałożyło opłatę licencyjną na każdą „firmę, zawód, branżę i zajęcie”, w tym na pastorów i Kościoły. Pewien pastor, twierdząc, że to Chrystus nakazał mu głosić ewangelię, odmówił płacenia jakiejkolwiek władzy świeckiej za zezwolenie. W chwili, gdy piszę te słowa, siedzi w areszcie, oczekując na rozprawę, z wyznaczonym terminem 20 kwietnia. Inny pastor, zatrzymany i aresztowany, za tę samą „zbrodnię”, został wypuszczony na wolność 5 kwietnia ze względu na przepełnienie w areszcie, a jego rozprawę wyznaczono na 23 kwietnia 1993 roku.

A oto jeszcze bardziej osobliwy przypadek – toczy się właśnie postępowanie przeciw pewnemu pastorowi z Kolorado, ponieważ sprzeciwił się miejscowemu przepisowi, iż homoseksualistom należy zapewniać preferencyjne traktowanie. Władze cywilne twierdziły, że homoseksualizm to kwestia polityczna i jeśli chce on mówić na jego temat w kościele, to jego Kościół musi być zarejestrowany jako organizacja polityczna. Kościół nie zgodził się na to. Pastor ów słusznie twierdzi, że homoseksualizm to kwestia moralna i że odnosi się do niej Biblia, do której zatem i on musi się odnieść. Wytoczono mu wraz z całym jego Kościołem sprawę w sądzie, ukarano ich wysoką grzywną, zajęto kościelne rachunki bankowe i majątek.

Niedawno ze łzami w oczach słuchałem, jak moja żona Ruth czytała mi fragmenty dziejów niektórych swoich przodków. Za ponowne ochrzczenie się po nawróceniu (i tym samym odrzucenie skuteczności rzymskiego chrztu niemowląt) tych anabaptystów palono na stosie. Chcąc ratować się przed płomieniami, wielu zbiegło przed niderlandzką inkwizycją do Prus, a stamtąd do Rosji, pod koniec zaś II wojny światowej wielu usiłowało uciec z bezbożnego i opresyjnego komunizmu z powrotem na Zachód. Z grupy 611 takich osób, które uciekły z Rosji, do Holandii zdołało powrócić jedynie 31. Dzień i noc brnęli przez śniegi, bez jedzenia ani dachu nad głową, niektórych schwytano i wrócili do Rosji, inni zostali zabici bądź zmarli po drodze z wycieńczenia. Dzieci siłą odbierano rodzicom, mężów żonom. Trudno wręcz wyobrazić sobie ich przerażenie i udrękę.

Gdy Ruth czytała mi o tak nieopisanych cierpieniach, pomyślałem sobie o tysiącach chrześcijan w Ameryce, którzy uznają za konieczne poddać się „terapii" i poświęcić całe miesiące, a nawet lata na próby uporania się ze stosunkowo błahymi „traumami z przeszłości”. Pomyślałem też o tysiącach psychologów chrześcijańskich, którzy zachęcają klientów do użalania się nad sobą i pielęgnowania w sobie „wewnętrznego dziecka z przeszłości", gdy tymczasem tak naprawdę ludzie ci potrzebują zaprzeć się samych siebie, wziąć krzyż i iść za Chrystusem!

Inspiruje mnie natomiast świadectwo tych, którzy doświadczyli utraty majątku, bliskich, nieomal wszelkich ziemskich nadziei i radości, a mimo to odnieśli zwycięstwo przez swą wiarę w Chrystusa. Wizyta u „terapeuty” i ciągłe litowanie się nad sobą wydałyby im się czymś niezrozumiałym. Dlaczego mieliby to robić, skoro mają Pana i Jego Słowo i skoro wiedzą, że „ten ... nasz chwilowy i lekki ucisk przynosi nam przeogromną i wieczną wagę chwały" (2 Kor 4,17 UBG)?

Skąd bierze się ta siła, by wytrwać w obliczu przytłaczającego cierpienia i odnieść zwycięstwo jako wierni uczniowie Chrystusa? Tak się dziwnie składa, że zwycięstwo przychodzi dzięki nie naszej sile, lecz słabości. Gdy Paweł błagał o wyzwolenie z ciężkiej próby, Chrystus odrzekł mu, że dopuścił ją po to, aby apostoł tak osłabł, by już nigdy więcej nie pokładał ufności w swoich wspaniałych zdolnościach, lecz jedynie w Panu. „Moja moc ... doskonali się w słabości" – oznajmił mu Pan (2 Kor 12,9 UBG).

Paweł napomina nas: „Jak więc przyjęliście Pana Jezusa Chrystusa, tak w nim postępujcie" (Kol 2,6 UBG). Czyż nie przyjęliśmy Chrystusa w słabości, jako bezradni, pozbawieni nadziei grzesznicy, wołając do Niego o zmiłowanie i łaskę? I w taki właśnie sposób mamy kroczyć tą ścieżką triumfu poprzez cierpienie – jako grzesznicy zbawieni łaską, sami z siebie słabi i bezbronni, którzy całkowicie Mu zaufali. Jesteśmy glinianymi naczyniami, lecz zawieramy wielki skarb, „aby wspaniałość tej mocy była z Boga, a nie z nas" (2 Kor 4,7 UBG). Taka jest tajemnica naszego zwycięstwa nad światem, ciałem oraz diabłem. Brzemię jest zbyt ciężkie, byśmy mogli je nieść samodzielnie, jakaż to ulga – oddać je Jemu! I jaka radość – zaznać wolności od lęku przed ludźmi, od zabiegania o uznanie świata, od dążenia do czegokolwiek innego jak tylko tego, by pewnego dnia usłyszeć Jego pochwałę: „Dobrze, sługo dobry i wierny" (Mt 25,21 UBG).

Niektórym udaje się zgromadzić majątek, przekazywany z chwilą śmierci spadkobiercom, inni niewiele mają dóbr na tej ziemi, mają za to wielkie bogactwa zgromadzone w niebie na wieczność. Nie trzeba wielkiej mądrości, by dostrzec, które z tych osób dokonały najrozsądniejszego wyboru i które mogą się poszczycić prawdziwym sukcesem. Bóg ma wobec naszego życia wiekuisty zamysł. Naszym pragnieniem powinno być poznanie i realizowanie tego zamysłu już tutaj, na ziemi. Pewnego dnia, już niedługo, każdy z nas stanie przed Jego obliczem. Wielką tragedią jest zignorowanie celu, dla którego zostaliśmy stworzeni i odkupieni!

Być może powiecie: „Tak, chcę, żeby Bóg się mną posługiwał, lecz nie wiem, czego On ode mnie oczekuje". Albo: „Staram się Mu służyć, staram się o Nim świadczyć, lecz rezultaty są mizerne”. Pamiętajcie o jednym: Ważniejsze niż to, czego Bóg może dokonać za waszym pośrednictwem, jest to, czego pragnie On dokonać w was. Tym, co się liczy najbardziej, nie jest ilość, lecz jakość, nie tyle starania czynione na zewnątrz, ile wewnętrzna motywacja. Ważniejsza jest czystość serca niż siła naszego wpływu na ludzi. Ponadto coś, co w tym życiu może się wydawać wielkie, w wieczności być może okaże się maleńkie. Autentyczne i trwałe rezultaty rodzi nie nasz talent czy energia, lecz moc Ducha Świętego. „Nie wojskiem ani siłą, ale moim Duchem, mówi PAN zastępów" (Za 4,6 UBG). Ufajmy Bogu, że napełni nas i umocni swoim Duchem.

W poprzednich pokoleniach miliony osób oddawały życie za wiarę, ich wierność Chrystusowi była tak wielka, że nie wyrzekliby się Go nawet pod groźbą najokrutniejszych tortur i śmierci. Czy potrafimy zrozumieć ich wybór? Męczennicy mogli przecież podążyć ekumeniczną drogą kompromisu i unikać kontrowersji, a wyznawać „wierzenia wspólne wszystkim religiom”, dzięki czemu uniknęliby stosu czy miecza. Mimo to wybrali trwanie przy prawdzie i walkę o wiarę. Chrystus wzywa nas, abyśmy czynili to samo. Nie uciekniemy przed decyzją dotyczącą wieczności. Czy będzie to kompromis, czy oddanie się Bogu? Pewnego dnia zdamy przed Nim relację z obranej drogi. Wierność Mu niesie radość teraz i na wieki!

Dave Hunt
1 maja 1993

tłumaczyła: Ola

źródło: https://www.thebereancall.org/content/gods-nonnegotiable-gospel-part-ii

Ewangelia Boża nie podlega negocjacji cz.1

Komentarze

Popularne posty