Nie ma opcji pośredniej

Zamknięty w monstrancji opłatek noszony jest również podczas procesji. Zaskakujące jest to, z jak nadmierną pompą nosi się hostię ulicami w szczególne święta. Świadek i uczestnik wielkiej procesji w Saragossie w XVIII-wiecznej Hiszpanii podczas dorocznego święta Corpus Christi  [Solemnity of the Most Holy Body and Blood of Christ - Święto Bożego Ciała] pisze:

"Dziekan katedry wzywa wszystkie społeczności braci, wszelkich duchownych z kościołów parafialnych, wicekróla, gubernatora i urzędników państwowych, sędziów sądów cywilnych i karnych wraz z Sędzią Najwyższym królestwa oraz wszystkie bractwa, stowarzyszenia i korporacje studenckie w mieście, aby się razem spotkały... w metropolitarnym kościele katedralnym św. Salvator z wszelkimi standardami, trąbami, kolosami (ogromnymi drewnianymi figurami o wysokości 15 stóp odzianymi w kolorowe stroje), ubrani w odpowiednie dla nich habity zgodnie ze stanowiskiem i godnością; a wszyscy duchowni kościołów parafialnych oraz bracia zakonni, aby przynieśli na procesję wszystkie srebrne figurki świętych umieszczone na podstawie czy cokole, które posiadają w swych kościołach czy zakonach. Mieszkańcy mają oczyścić ulice, po których planowane jest przeniesienie najświętszego sakramentu, ziemię pokryć listkami i kwiatami, a w oknach i na balkonach wywiesić najładniejsze ozdoby.

Wicekról przechodzi uroczyście wraz z gubernatorem, sędziami, urzędnikami wyższego i niższego stopnia i spotykają się z arcybiskupem w jego pałacu, towarzyszą Jego Łaskawości do kościoła, gdzie czekają na niego wszystkie zgromadzenia zakonne, duchowne i korporacje... Po tym, jak arcybiskup odmawia modlitwę przed głównym ołtarzem, rozpoczyna się muzyka... podczas której arcybiskup wyciąga z tabernakulum hostię umieszczoną w bogatym [szczerozłotym] kielichu i umieszczają we wspaniałej monstrancji na stole ołtarzowym.

[...]

Dalej kolejnych 12 księży niesie baldachim, pod którym idzie najświętszy sakrament... Arcybiskup ubrany w pontyfikalny habit kroczy po prawicy poddiakona, wicekról po prawicy arcybiskupa, a diakon i poddiakon jeden po prawej, drugi po lewej stronie arcybiskupa, wszyscy pod baldachimem.

Sześciu księży z kadzidełkami i kadzielnicami po obu stronach monstrancji idą opalając hostię bez ustanku; kiedy jeden klęka przed wspaniałą hostią i opalają kadzidłem trzy razy, drugi dokłada kadzidła do swej kadzielnicy... i tak czynią od momentu wyjścia z kościoła, aż znów do niego powrócą.

Następnie idzie wielki kanclerz, prezydenci i rady [wraz ze] szlachtą, mężami i niewiastami, z zapalonymi świecami. Procesja ta trwa cztery godziny od chwili wyjścia aż do powrotu do kościoła. Wszystkie dzwony zakonów i parafii dzwonią cały czas... Bogactwo tej procesji jest niewiarygodne... Z tą wzniosłością niosą najświętszy sakrament głównymi ulicami miasta, a wszyscy ludzie zebrani na balkonach czy w witrażowych oknach rzucają na skrywający hostię baldachim róże i inne kwiaty, gdy ten przechodzi obo
k."

Jeśli ten opłatek jest dosłownym ciałem J
ezusa Chrystusa sprzed ukrzyżowania, które ofiaruje się na ołtarzach katolickich na całym świecie, wówczas uroczystość ta nie jest przesadna - a może jest? W jaki sposób to jedno ciało stało się milionem ciał w postaci maleńkiego opłatka, a każdy z nich to dosłownie i fizycznie Jezus Chrystus „w całości i w pełni"? Jak ten zakrwawiony „stary szorstki krzyż, znak hańby i wstydu" przeistoczył się w złoty i wykładany diamentami? I jak mogą biskupi ubrani w ozdobnie wyszywane szaty z najlepszego jedwabiu reprezentować tego Jedynego, który wisiał nagi na krzyżu i którego pozbawione ducha, poobijane ciało owinięto w grobowe szaty i złożone zostało w grobie? Czy „wieczne powtarzanie" śmierci Chrystusa stało się niestosowną farsą?

Co te pogańskie ceremonie, ich złoto i klejnoty, mają wspólnego z Górą Kalwarii? Jakim bluźnierstwem jest paradowanie przed całym światem i pokazywanie dumnie prawa Kościoła do trzymania w swych rękach nieukrzyżowanego jeszcze ciała Chrystusa i ofiarowania Go po raz kolejny na swych ołtarzach!

Dogmat ten krzewi fanatyzm, a nie wiarę. Masakra Żydów w Deggendorfie, do której się wcześniej odnosiliśmy, była zemstą za ich rzekomą kradzież i „dręczenie" konsekrowanego opłatka. Ci, których doprowadzono do wiary w to, że wino stało się krwią Chrystusa, byli w stanie również uwierzyć w mit o krwi głoszony przez Hitlera.


Prawda czy oszustwo?
Nie ma opcji pośredniej

To rzekome prawo księży do odtworzenia na ołtarzu rzeczywistego ciała Chrystusa i ofiarowania Go następnie Bogu w „ofierze mszy [podczas której] Nasz Pan jest poświęcany... [i] Chrystus w bezkrwawy sposób uwiecznia ofiarę złożoną na krzyżu" jest znakiem rozpoznawczym religii rzymskokatolickiej. Poprzez ten dogmat jest ona, jak już zauważyliśmy, oddzielona od wszystkich innych religii przepaścią nie do przejścia, szczególnie od chrześcijaństwa ewangelicznego. Mamy tu do czynienia albo z istotną i cudowną prawdą, albo z najbardziej diabelskim oszustwem. Nie ma opcji pośredniej.

Katolik nie może zaprzeczyć, że na pierwszy rzut oka twierdzenie o transsubstancjacji wydaje się niedorzeczne. Ani wino, ani opłatek nie przechodzą żadnej zauważalnej zmiany po tym, jak rzekomo zostają przeistoczone przez wyjątkową moc księdza w dosłowne ciało i krew Chrystusa. Jak wobec tego ktoś może być pewien, że taki „cud" miał miejsce? Tak jak w przypadku tylu innych rzeczy, taka pewność opiera się jedynie na ślepej akceptacji wszystkiego, co mówi Kościół.

Tak, na poparcie tego dogmatu cytuje się pewne wersety biblijne, jednak katolik musi zaakceptować ich interpretację dokonaną przez Kościół, choć zdrowy rozsądek i właściwa egzegeza dogmat ten by odrzuciły. Doktryna o transsubstancjacji oparta jest na dwóch głównych fragmentach: Jana 6:51-57 i Mateusza 26:26-28 (porównaj również Łukasza 22:19, 20 i 1 Koryntian 11:24, 25). Rozważmy je.

Literalność czy symbolizm?

Mówiąc o swym zbliżającym się ukrzyżowaniu, Chrystus powiedział do Żydów w 6 rozdziale Jana: „...chleb, który Ja dam, to ciało moje, które Ja oddam za żywot świata... jeśli nie będziecie jedli ciała Syna Człowieczego i pili krwi jego, nie będziecie mieli żywota w sobie" (wersety 51, 53).  Katolicyzm rozumie te słowa dosłownie i zarzuca protestantom błąd odczytywania ich symbolicznie. Chrystus powiedział również „Ja jestem chlebem żywota" (werset 35). Dlaczego nie mieliby czytać  tego dosłownie i zrobić z Niego bochenek chleba? Czy większą niedorzecznością jest powiedzieć, że Chrystus jest chlebem niż że kawałek chleba jest Chrystusem? Biblia powinna być rozumiana  dosłownie tam, gdzie ma dosłowne znaczenie, ale nie tam, gdzie zakłada się analogię i symbolikę i gdzie liberalizm zaprzeczałby logice praw Bożych.

[...]


Jezus wzywał ludzkość, aby w Niego uwierzyła. Powiedział do Nikodema, że każdy, kto Mu uwierzy „nie zginął, ale miał żywot wieczny" (Jana 3:16) i że wiara w Niego doprowadzi do nowego narodzenia. Nie miał jednak na myśli fizycznych narodzin, ale narodziny duchowe - ten fakt uznają nawet katolicy. Kobiecie przy studni obiecał dać „wodę żywą", a nawet „źródło wody" wytryskujące z jej wnętrza (Jana 4:10-14), ale z pewnością nie mówił o fizycznej wodzie. Powiedział Żydom, że ktokolwiek w Niego uwierzy, „z wnętrza jego popłyną rzeki wody żywej" (Jana 7:38), ale nie miał na myśli ani prawdziwego brzucha, ani rzeczywistej rzeki.

W 6 rozdziale Ewangelii Jana Jezus powiedział: „Ja jestem chlebem żywota; kto do mnie przychodzi, nigdy łaknąć nie będzie, a kto wierzy we mnie, nigdy pragnąć nie będzie" (werset 35). To, że nie miał na myśli siebie dosłownie jako rzeczywistego chleba ani tego, że ci, którzy w Niego uwierzą, nigdy więcej już nie będą potrzebować zwyczajnego jedzenia czy picia, jest jasne, ale nigdy więcej już nie będą spragnieni czy głodni duchowo. Mówił On oczywiście w znaczeniu duchowym i obrazował to, o czym myślał, poprzez analogie do rzeczy dobrze wszystkim znanych. Dlaczego więc mielibyśmy dosłownie brać Jego słowa kilka chwil później, gdy mówi, że człowiek musi "jeść" Jego ciało i krew?
W oparciu o ten istotny błąd w interpretacji katolicy utrzymują, że chleb i wino to dosłownie  Chrystus. Pójdźmy więc tym tropem aż do wyciągnięcia płynącego z niego logicznego wniosku.

Jeśli Chrystus mówił o Swoim ciele dosłownie, wówczas musiał też mówić dosłownie, gdy powiedział: „Ja jestem chlebem żywota; kto do mnie przychodzi, nigdy łaknąć nie będzie, a kto wierzy we mnie, nigdy pragnąć nie będzie" (werset 35). Skoro katolicy twierdzą, że dosłownie spożywają rzeczywiste ciało Chrystusa, nie powinni nigdy więcej fizycznie łaknąć czy pragnąć, lecz oczywiście pragną i łakną. Jednak jeśli „pragnienie i łaknienie" mają znaczenie duchowe, wówczas takie również musi być spożywanie Jego ciała. Najwyraźniej Chrystus mówi, że ci, którzy w Niego uwierzą, otrzymają żywot wieczny i nie będą musieli przychodzić już do Niego po kolejną porcję.


Religia katolicka nalega, aby wierni spożywali ciało i pili krew Chrystusa często. Im więcej  odprawionych mszy, tym lepiej, lecz nawet wtedy nikt nie może być pewien tego, że trafi do nieba bez przechodzenia cierpień w czyśćcu. Kanon 904 Kodeksu prawa kanonicznego mówi: „Pamiętając o tym, że w tajemnicy Ofiary eucharystycznej dokonuje się ustawicznie dzieło zbawienia, kapłani powinni często odprawiać, a zaleca się usilnie codzienne odprawianie...". Jednakże Biblia zapewnia nas w wielu wersetach, które już zacytowaliśmy, że dzieło odkupienia zostało raz na zawsze dokonane na krzyżu i że ofiary Chrystusa nie trzeba nigdy powtarzać.
 

Chrystus powiedział: „A to jest wola Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał żywot wieczny, a Ja go wzbudzę w dniu ostatecznym" (Jana 6:40). Wyraźnie ta wiara w Chrystusa (którą On porównuje do spożywania Go) jest dziełem jednorazowym i wystarczającym. Nie mówi On, że trzeba jego dokonać dwadzieścia razy czy tysiąc razy, raz dziennie czy raz w tygodniu. W chwili, w której człowiek uwierzy w Chrystusa, otrzymuje przebaczenie grzechów i życie wieczne jako dobrowolny dar łaski Bożej. Wyraźnie osoba, która otrzymuje życie wieczne, ponieważ raz  uwierzyła, spożyła Go, nie musi tego powtarzać. W przeciwnym razie pojęcie życia wiecznego nosi błędną nazwę, gdyż coś, co jest wieczne, musi trwać wiecznie i nie potrzeba tego odnawiać czy na nowo utwierdzać. Zwróćmy uwagę na słowa Chrystusa ponownie z tego samego rozdziału:

Zaprawdę, zapra
wdę, powiadam wam, kto wierzy we mnie, ma żywot wieczny. Ja jestem chlebem  żywota. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i poumierali; tu natomiast jest chleb, który zstępuje z nieba, aby nie umarł ten, kto go spożywa. Ja jestem chlebem żywym, który z nieba zstąpił; jeśli kto spożywać będzie ten chleb, żyć będzie na wieki; a chleb, który Ja dam, to ciało moje, które Ja oddam za żywot świata. (Jana 6:47-51)  Gdzie Chrystus oddał swoje ciało? Nie podczas Ostatniej Wieczerzy, jak naucza religia katolicka, ale na krzyżu. Ten błąd w interpretacji jest kolejnym fatalnym w skutkach błędem, ponieważ jeśli to, gdy Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy powiedział: „To jest moje ciało... to jest moja krew", było dosłownie prawdą, wówczas złożył Siebie w ofierze, zanim zawisł na krzyżu! Jest to rzeczywiście dziwne nauczanie Kościoła katolickiego:


„Nasz Zbawiciel podczas Ostatniej Wieczerzy w ten wieczór, gdy został zdradzony, ustanowił ofiarę eucharystii złożoną z jego Ciała i Krwi, tak aby mógł ponawiać ofiarę krzyża przez stulecia aż do jego przyjścia".

Powtarzamy: jeśli w 6 rozdziale Jana Chrystus mówi o
swoim rzeczywistym ciele krwi, to ci, którzy Go spożywają, nigdy fizycznie nie zginą. Ale wszyscy spośród samych apostołów nie żyją. Jeśli nie miałby na myśli tego, że spożywanie Go powstrzymałoby fizyczną śmierć, to nie miał również na  myśli rzeczywistego spożywania Jego samego. Wyraźnie przez cały ten rozdział, jak też w innych miejscach, mówi On w sposób duchowy.

Tragiczny jest fakt, że każdy katolik powstrzymywany jest od przyjęcia duchowego życia wiecznego, jakie oferuje Chrystus, z powodu takiego dogmatu, że wyraża się On dosłownie. Rzym twierdzi, że sprawuje kontrolę nad „Jego zasługami" i że rozdziela ich kolejne dawki za każdym razem, gdy katolik (jak jest to przyjęte) fizycznie spożywa dosłowne  ciało i krew Chrystusa. Msze trzeba powtarzać nieskończenie wiele r
azy.

Przypowieści dla tłumów

Kiedy Jezus powiedział: „Ja jestem drzw
iami, jeśli kto przeze mnie wejdzie, zbawiony będzie" (Jana 10:9), nawet katolicy nie uważają, że oznacza to, że Chrystus to dosłowne drzwi, przez które człowiek musi dosłownie przejść fizycznie swym ciałem, aby zostać zbawionym. Używa on tej analogii, aby zobrazować fakt, że wierząc w Niego, człowiek przechodzi przez pewne drzwi do nowego stanu istnienia duchowego - życia wiecznego. Gdy Jezus mówił: „Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności" (Jana 8:12), nie mówił o dosłownej  światłości, ale o światłości duchowej, którą otrzymują ci, którzy w Niego wierzą, w przeciwieństwie do duchowej ciemności, w której żyje ten świat.


Można by podać więcej przykładów, ale są one zbędne. Jezus bezustannie wzywał ludzi do tego, aby w Niego wierzyli. Wszystko, o czym mówił - czy to o nowym narodzeniu, wodzie, owcach, pasterzu, ziarnie, siewcy, plonach, owocach, chlebie czy drzwiach - miało na celu przekazać prawdę duchową poprzez fizyczne przedmioty, o których mówił, i nie miało być rozumiane dosłownie. Jest to nam jasno powiedziane, że za każdym razem, gdy Jezus przemawiał do tłumów, zawsze mówił do nich w  podobieństwach: „To wszystko mówił Jezus do ludu w podobieństwach, a bez podobieństwa nic do nich nie mówił" (Mateusza 13:34).  W 6 rozdziale Ewangelii Jana Chrystus mówił do ludu. Wiemy więc z powyższego, że mówił do nich jak zawsze w podobieństwach, używając języka  symbolicznego i duchowego, a nie dosłownego i fizycznego. Istnieją oczywiście również inne powody, dlaczego powinniśmy o tym wiedzieć.

Fragmenty pochodzą z książki D. Hunta "Kobieta jadąca na bestii" z rozdziału "Ofiara maszy świętej". Książkę możną zamówić poprzez wydawnictwo Veritas et Pneuma Publishers LTD.pisząc na adres; veretpneumaministries@poczta.fm


 


Komentarze

Popularne posty