Jak spotkać prywatnego Jezusa?

Pragnąc uzdrowienia i sukcesu padamy często ofiarą pokusy wierzenia wszystkiemu, co zdaje się przynosić wyniki, i przyklejamy do tego swoje rozumienie Pisma Świętego. Chrześcijan uczy się dziś wizualizowania siebie na pięknej, piaszczystej plaży lub zacisznym, porośniętym trawą pagórku, a następnie „dostrzegania", że zbliża się Jezus. W całej Ameryce specjaliści od uzdrawiania wspomnień pomagają członkom kościołów wyobrażać sobie, że Jezus jest obecny przy jakimś przykrym zdarzeniu w dzieciństwie lub nawet jeszcze przed narodzeniem i że uświęca to zdarzenie, przebacza, zmienia. Proces ten ma przynieść uwolnienie od przeszłości. Inni, stosując nieco inne metody wewnętrznego uzdrawiania, także zachęcają do wizualizowania Jezusa. Calvin Miller, jeden z bardziej dziś cenionych autorów chrześcijańskich, promuje niebezpieczną ideę, że za pomocą siły wyobraźni możemy uwizualizować nawet Boga i Chrystusa i w ten sposób nadać Im istnienie. W jednej ze swoich książek, w której znajdujemy również dużo cennej nauki, Miller pisze:

"Są drzwi otwierające się na świat ducha: wyobraźnia. [...] Aby naśladować Chrystusa, musimy w umyśle tworzyć niewidzialny świat Boży, gdyż inaczej nigdy się z nim nie zetkniemy. Tak oto w naszym umyśle tworzymy Chrystusa [...] Nie możemy wejść we wspólnotę ze Zbawcą, którego forma i kształt nieustannie się nam wymykają. Kiedykolwiek rozmawiam telefonicznie z synem czy córką, którzy są daleko ode mnie, ich głosy służą mi do wytworzenia tysiąca obrazów tego, kim są moje dzieci. Podobnie w moich rozmowach z Chrystusem - widzę Go w białej tunice, a jednak czuje się On swobodnie w naszych czasach. Napawam się chwałą Jego orzechowych oczu, drżę, patrząc na złociste światło słoneczne tańczące na kasztanowych włosach. Widzę pokryte bliznami dłonie, wyciągające się ku mnie i ku całemu światu, który kocha. Co? Nie zgadzasz się? Jego włosy są czarne? Oczy piwne? Niech i tak będzie. Pan jest twoim skarbem tak samo jak i moim. Jego wizja musi być tak realna dla ciebie, jak jest dla mnie, choćby nawet obrazy były różne. Kluczem życia jest jednak obraz [...] Kawałek po kawałku, odcinek po odcinku, określamy Go naszą wyobraźnią i oddajemy Mu cześć. Autorzy Biblii czynili tak samo."

Czy wizualizowany „Jezus" miałby być tylko pomocą w wierze, jak ikony w kościele prawosławnym? A jeśli tak, to czy tworzenie obrazu w umyśle jest przez Boga dozwolone, podczas gdy wykonywanie ich z drzewa czy kamienia - zabronione? I czy to faktycznie Jezus we własnej osobie nawiedza nas, kiedykolwiek wyobrazimy Go sobie w myślach - jak nauczają niektórzy? Jeśli tak istotnie jest, to czyż nie można powiedzieć, że trzymamy Jezusa na smyczy, zmuszając do pokazania się [nam] na żądanie? Biblia naucza, że Chrystus przyszedł, aby żyć w tych, którzy otworzą Mu swe serca i uznają Go za Zbawcę i Pana. Jezus przyrzekł, że nigdy nie opuści ani nie porzuci wierzącego, obiecał też, że będzie w szczególny sposób obecny wśród dwóch lub trzech, którzy się zbiorą w Jego Imię. Jednak objawianie się wierzącym w sposób widzialny to zupełnie inna sprawa, która zdarzyła się w bardzo nielicznych przypadkach. Nieoczekiwane objawienie się Jezusa dziesięciu uczniom, którzy po Jego zmartwychwstaniu ukryli się za zaryglowanymi drzwiami, było cudownym wydarzeniem zaistniałym z Jego inicjatywy, dla realizacji Jego celów. Wątpiący Tomasz, który nie był wówczas obecny, musiał czekać cały tydzień, aż zmartwychwstały Pan zjawi się powtórnie i pozwoli włożyć palce w blizny po gwoździach, a dłoń - w otwór po włóczni. Dziś jednak uczymy się, że Tomasz nie musiał czekać ani pięciu minut, poprzez zwykłą wizualizację mógł sprawić, żeby objawił się mu prawdziwy Jezus. I my przecież możemy zrobić to samo w każdej chwili.

Jezus wyraźnie oznajmił uczniom, że odchodzi i że pośle im swojego Ducha Świętego. Pocieszyciel nadszedł; możemy zaznać Jego obecności w życiu poprzez wiarę w Jego obietnicę i poprzez owoc Ducha. Wizualizacja Boga lub Jezusa nie ma z tym nic wspólnego; nie jest konieczna i jest de facto próbą zmuszenia Go do pojawienia się, nie zaś doświadczaniem Jego stałej obecności. Nasz Pan z pewnością nie nauczał ani nawet nie dał do zrozumienia, że powinniśmy Go wizualizować, a On się wówczas ukaże.

W Nowym Testamencie podano kilka przypadków objawienia się Jezusa uczniom w ciągu czterdziestu dni po zmartwychwstaniu, przed wniebowstąpieniem, a nawet potem - Pawłowi na drodze do Damaszku. Nigdzie nie znajdujemy sugestii, że objawienia te były inicjatywą kogoś innego poza samym Panem, nie mówiąc już o tym, że miałyby być rezultatem wizualizacji. Gdyby istotnie były wynikiem wizualizacji, to argument Pawła z 15 rozdziału 1 Listu do Koryntian, iż objawienia te są dowodem na zmartwychwstanie, straciłby swoją moc. Człowieka, który próbowałby zmyślać kontakt z innymi ludźmi i nawiązywać go w wyobraźni zamiast w rzeczywistości, uznano by w najlepszym razie za dziwaka. Gdyby jednak upierał się, że w ten sposób faktycznie kontaktuje się z przyjaciółmi i z rodziną, zostałby uznany za szaleńca.

Można nawiązać prawdziwy kontakt z Jezusem poprzez wiarę: więź obecną w sercu tych, którzy do Niego należą. Jezus może się nawet objawiać, jeśli zechce, jeśli jest Mu to do czegoś potrzebne. Lecz tworzenie Jezusa jako fantazji naszego umysłu i upieranie się, że jest to Jezus prawdziwy, oraz twierdzenie, że rozmowa z takim urojeniem naszej wyobraźni jest najwyższego lotu doznaniem duchowym - oto idealny przykład zwiedzenia. Nieco podobną rolę pełni równie zwodnicze tworzenie atmosfery skłaniającej do ulegania sugestiom, mającej rzekomo pomóc nam „czuć" Jego obecność, a Jego samego w jakiś sposób nakłonić do ukazania się. Ze stosowaniem tego rodzaju technik wiąże się realna możliwość nawiązania kontaktu ze światem duchowym, a nawet pozyskania sobie „duchowego przewodnika", którego uznamy za autentycznego Jezusa.
„Ale to działa!"

C.S. Lovett przypomina, że „oczywiście nikt na świecie nie ma pojęcia, jak naprawdę wyglądał Jezus w postaci ludzkiej". Dlatego każdy, kto chce stosować wizualizację, musi stworzyć w umyśle własną fantazję „Jezusa", z którym będzie następnie utrzymywał w wyobraźni związek. I to zdaje się działać. Rita Bennett poddała swojego męża Dennisa, duchownego episkopalnego, sesji uzdrawiania wspomnień, podczas której wyobrażał on sobie, że Jezus był przy nim w minionych wydarzeniach. „Dennis zaświadcza: »W jednej bardzo prostej wizualizacji Jezus potrafił całkowicie zmienić moje odczucia [...] co do dzieciństwa [i] w ogóle życia.«" Calvin Miller, podobnie jak Lovett, uważa, że nie ma znaczenia, jak wygląda Jezus, którego wizualizujemy, lecz twierdzi minio to, że „kluczem życia jest jednak obraz [wizualizowany]".

Można by zapytać: Dlaczego obraz jest tak ważny, skoro nie musi mieć związku z rzeczywistym wyglądem Tego, kogo przedstawia? Czyżby schrystianizowane bałwochwalstwo? Hinduista powiedziałby, że tysiące różnych obrazów ukazujących ich koncepcję bóstwa są jednakowo ważne, bo nie chodzi o formę obrazu, lecz o jego przydatność do przypominania wierzącemu o wyższej rzeczywistości, jaką obraz rzekomo przedstawia. Zdaniem dwóch księży katolickich z kręgów charyzmatycznych Dennisa i Matthew Linnów oraz Sheili Fabricant wizualizowany obraz pozwala nawiązać faktyczny kontakt z samym Jezusem. Tak mówią o pewnym konkretnym przypadku: „Choć posługiwała się wyobraźnią, to nie wyobraźnia jej dotykała, ale prawdziwy Jezus." Richard Foster obiecuje, że dzięki wizualizacji można spotkać prawdziwego Jezusa Chrystusa:

"[...] możesz wówczas naprawdę spotkać żywego Chrystusa. Może się to okazać czymś więcej niż tylko ćwiczeniem wyobraźni, może się stać autentycznym spotkaniem. Jezus Chrystus naprawdę do ciebie przybędzie."

Mimo oczywistej sprzeczności z nauką Biblii wizualizacja Jezusa jest coraz popularniejszym narzędziem psychologów chrześcijańskich i praktyków wewnętrznego uzdrawiania." Ruth Carter Stapleton pisze: „W dalszym ciągu sterowanej medytacji Betty nagle dostrzegła w wyobraźni Jezusa. Stanął koło niej, objął ją ramionami i powiedział, że ją kocha. Takich mistycznych doznań nie sposób poddać krytycznej analizie. Wymiary duchowe znajdują się daleko poza naszą zdolnością rozumienia." Niektórzy wierzący doznali niezwykle wyrazistych przeżyć, gdy wizualizowali siebie samych w obecności Boga - choć Biblia twierdzi, że Bóg jest kimś, kto „zamieszkuje światłość niedostępną, którego żaden z ludzi nie widział ani nie może zobaczyć" (1 Tm 6,16). Richard Foster pisze:

"W wyobraźni pozwól, aby twe duchowe ciało, lśniące światłością, wyszło z ciała fizycznego. Obejrzyj się w tył, tak żebyś mógł siebie zobaczyć, [...] i uspokój swe ciało, że za chwilę wrócisz [...] Wychodź głębiej i głębiej w kosmos, aż nie będzie już nic, tylko ciepła obecność przedwiecznego Stwórcy. Odpoczywaj w niej. Słuchaj spokojnie [...] wszelkich pouczeń."

Niebezpieczeństwo obrazów myślowych


Zdaniem Rity Bennett jeśli wizualizowanie Jezusa jest czymś złym tylko dlatego, że nie wiemy, jak On wygląda, to złym musiałoby być także malowanie obrazów mających przedstawiać Jezusa. Jednak niewielu wierzących twierdzi, że od obrazu Jezusa otrzymali rady lub uzdrowienie. Co więcej, jeśli naszym atutem jest „obraz", jaki wymalowaliśmy wyobraźnią w myślach, to porozumiewanie się z nim jest czynem równie niedorzecznym jak rozmowa z obrazem na ścianie.

Dlatego A.W. Tozer nalegał: „Musimy odróżnić wiarę od wyobrażania sobie; nie są one tym samym. Pierwsze ma charakter moralny, drugie - umysłowy." Ludzie różnią się prężnością wyobraźni, a niektórzy w zasadzie wcale jej nie posiadają. Jeśli głębia duchowych doznań, a nawet rzeczywistość miałyby zależeć od umiejętności uwizualizowania plastycznego obrazu Jezusa, to wielu byłoby poszkodowanych już na starcie. Prawdziwą szkodę poniósłby jednak ten, kto wizualizować potrafi, bowiem nauczyłby się ufać raczej własnej wyobraźni niż Bogu. Tozer wyjaśnia następnie:

"Brak chęci uwierzenia dowodzi, że ludzie wolą raczej ciemność niż światłość, podczas gdy nieumiejętność wizualizowania dowodzi jedynie braku wyobraźni, czyli czegoś, co nie będzie formułowane jako zarzut przed sędziowskim tronem Chrystusa [...] Umiejętność wizualizowania można spotkać wśród osób o szczególnie prężnych umysłach, bez względu na ich stan moralny czy duchowy [...] Roztropny chrześcijanin nie dopuści, by jego pewność opierała się na sile jego wyobraźni."

Pułapka obrazów myślowych polega na tym, że wydają się one rzeczywiste, tym większą więc posiadają zdolność wprowadzania w błąd. Według Brata Laurentego i Franka Laubacha doświadczenie uwiarygadnia samo siebie, a mistyczne „spotkanie z Bogiem duszą w duszę i twarzą w twarz" nie może być przedmiotem jakiejkolwiek obiektywnej oceny, nawet wedle norm biblijnych. Laubach - choć może się to okazać ryzykowne - zamierza mimo wszystko „podjąć ryzyko [...] w celu osiągnięcia świadomości Boskiej [...] [bo to właśnie] uczyniło Chrystusa Chrystusem". Uczynimy słusznie stosując się do słów Jana Kalwina:

"Gdy nędzny człek szuka Boga, [...] nie postrzega Go wedle charakteru, w jakim Sam się objawia, lecz mniema, że jest On czymkolwiek, co wymyśli jego własna pochopność [...] Jeśli pojmuje on Boga w taki sposób, wówczas nic, co zaofiaruje w sposobie oddawania czci i okazywania posłuszeństwa, nie będzie miało w oczach Boga wartości, bowiem nie oddaje on czci Jemu, ale snom i wymysłom własnego serca."

Jest jeszcze jeden - oczywisty, lecz najwyraźniej często przeoczany - problem. Skoro żadnego wizerunku Jezusa nie możemy uznać za odpowiadający prawdzie, jasne jest, że wiele przedstawiających Go obrazów, jeśli nie wszystkie, może wprowadzać wierzących w błąd, sugerując, jak mają o Nim myśleć. Mówiąc o swoim ulubionym wizerunku Jezusa, namalowanym przez córkę, Lindę, CS. Lovett przyznaje: „Istotnie, wpływa on na moje wyobrażenie o Jezusie. Uwielbiam go po prostu." Nie tylko Lovett, ale i inni zwolennicy wizualizowania Jezusa i Boga najwyraźniej nie martwią się, że ich wizje, podobnie jak te namalowane, mogą zwodzić, tym poważniej, że uchodzą za prawdziwego Jezusa. Czyżby kościół dał się omamić nowemu, „schrystianizowanemu" bałwochwalstwu? J.I. Packer dokonuje ciekawej obserwacji:

"[...] traktujemy drugie przykazanie - tak jak to czyniono do tej pory - jako wskazówkę, że (cytując słowa Charlesa Hodge'a) „bałwochwalstwo wyraża się nie tylko czczeniem fałszywych bogów, ale także czcią oddawaną wizerunkom prawdziwego Boga". W swym chrześcijańskim zastosowaniu znaczy to, że nie wolno nam używać obrazowych przedstawień Boga w Trójcy Jedynego ani żadnej Osoby z Trójcy Świętej w celu oddawania im czci w czasie nabożeństwa [...] Cóż złego jest w tym - pytamy - że wierzący otacza się posągami i wizerunkami, jeżeli pomagają mu one podnosić swoje serce i myśli ku Bogu... Jeżeli te akcesoria są ludziom pomocne, co więcej można jeszcze powiedzieć? [...] Z psychologicznego punktu widzenia pewnym jest, że jeżeli skupiasz swe myśli na wizerunku czy obrazie Tego, do którego zamierzasz się modlić, zaczniesz o Nim myśleć jak o kimś, kogo ów obraz przedstawia. Będziesz więc klękał przed tym obrazem i oddawał mu cześć i w takim stopniu, w jakim obraz wypacza prawdę o Bogu, błędnie będziesz czcił Boga. Oto dlaczego Bóg zabrania tobie i mnie korzystania z posągów i obrazów przy oddawaniu Mu czci [...] Pójście za głosem swego serca [w dziedzinie teologii] jest jednoznaczne z ignorowaniem Boga i staniem się bałwochwalcą - bałwanem w rym przypadku jest fałszywy obraz Boga, stworzony przez spekulację i wyobraźnię."

Fragment pochodzi z książki "Zwiedzione chrześcijaństwo"
cała książka w PDF znajduje się pod adresem: http://www.tiqva.pl/ksiazki/204-zwiedzione-chrzecijastwo

Komentarze

Popularne posty