Chrześcijanie we władzy magii uczuć

W ten oto sposób technika (w tym wypadku uczynnianie prawej półkuli mózgowej i rozniecanie uczuć poprzez „obrazy słowne”) nie tylko staje się kluczem do rozwiązania problemu, ale i ignoruje sumienie i prawdę, stawiając na uczucia. Technika skupia się na „ja”, uniezależniając się od Ducha Świętego, który przekonuje o grzechu, i od mocy prawdy, która dociera do sumienia. Nie ma tu miejsca na moralne zobowiązanie, motywacja zaś nie opiera się na bojaźni Bożej i Bożej miłości, lecz jest zorientowana wyłącznie na uczucia i doświadczenie. Fakt pewnej skuteczności tego typu technik (np. placebo) czyni je tym bardziej niebezpiecznymi.

Książka Smalleya [czytaliśmy o niej w poprzednim poście] wskazuje wprawdzie na konieczność dobrego porozumienia, oferuje jednak zarazem pseudoduchowość opartą na uczuciach i nie mającą związku z prawdą. Jedyna „wiara”, jaką się nam proponuje, jest niezależna od faktów, a zatem tym podatniejsza na dalsze zwodzenie. W kościele coraz częściej karmi się nas popularną psychologią z chrześcijańską nalepką, pozbawioną właściwie biblijnej treści. Myślący niechrześcijanie rozpoznają, że to czysta fikcja, i z tego powodu odwracają się od chrześcijaństwa i Ewangelii.

Spójrzmy do miesięcznika AHP Perpective z października 1988 roku, wydawanego przez Association for Humanistic Psychology (Towarzystwo Psychologii Humanistycznej): „Chrześcijanie twierdzą, że wiedzą, iż Chrystus umarł za ich grzechy, ponieważ doświadczają ulgi i nowego życia, gdy »przyjmują Jezusa jako Pana i Zbawiciela”. Nie dociera jednak do nich, że poczucie takiej odnowy w naturalny sposób towarzyszy pozbyciu się wyrzutów sumienia oraz doświadczeniu akceptacji, niezależnie od tego, czy wiara, która doprowadza nas do tej nowej wolności, jest oparta na fakcie, czy na fikcji”.

To uzasadniona krytyka spsychologizowanego i egotycznego chrześcijaństwa, opartego na uczuciach, chrześcijaństwa, które swe istnienie uzasadnia nie poprzez odwołanie się do prawdy, lecz w ten sposób, iż podaje się za narzędzie osiągnięcia bardziej pozytywnego obrazu siebie oraz większego poczucia samoakceptacji i własnej wartości. Takie jednakże „chrześcijaństwo” nie ma prawa stawiać się ponad innymi metodami humanistycznymi, które dają podobne rezultaty, działając na zasadzie placebo. Zwulgaryzowana „psychologia chrześcijańska” tworzy dla obecnego pokolenia grunt do wielkiego upadku. Jedyna nadzieja w powrocie do zdrowej nauki.

Wiara narzędziem samorealizacji?

W tym samym numerze AHP Perspective zwraca też uwagę: „Wielu z nas wzrasta w małej świadomości - bądź w ogóle bez świadomości - tego, jak często i w jak wielkim stopniu dostosowujemy nasze postrzeganie tak, aby znaleźć miejsce dla swoich potrzeb akceptacji, pochwały i przynależności”. To z pewnością ważka uwaga. Tym dziwniejsze więc, że właśnie te „potrzeby” są dziś w kościele stawiane ponad obiektywną prawdą, a służenie im stanowi trzon większości „chrześcijańskiej” psychologii. Zastępowanie solidnej biblijnej egzegezy najnowszymi kaprysami psychologii zrodzi nowe pokolenie „chrześcijan”, którym wiara służy do polepszania samopoczucia. Nawet jeśli wiara ta zdoła czasowo podreperować ich małżeństwo, to nie ma w sobie żadnej moralnej, duchowej, biblijnej wartości. Taka wiara zawiedzie, gdy nadejdzie prawdziwy kryzys.

O popularności i zgubnym wpływie tych fantastycznych teorii humanistycznych w kościele świadczy fakt, iż księgarnie chrześcijańskie w Ameryce zamówiły 100 000 egzemplarzy książki Smalleya, i to jeszcze zanim się ukazała! A jednak ta książka, wydana przez jednego z najbardziej poważanych i najbardziej wpływowych przywódców chrześcijańskich [Focus on Family to organizacja Jamesa Dobsona - przyp. red.], dostarcza milionom fałszywej nadziei, sugerując, że powodem problemów małżeńskich nie są złe, samolubne serca małżonków, lecz fakt, iż nie potrafią oni właściwie komunikować swych uczuć. Choć problem porozumiewania się ma swoją wagę, to relacje w małżeństwie zależą nie tylko od umiejętności komunikowania uczuć, ale przede wszystkim od oddania się tej drugiej osobie, opartego na prawdzie Bożej.

Jezus potrafił komunikować to, co chciał, w doskonały sposób, a jednak całe tłumy słyszały Jego przypowieści (Smalley twierdzi, że przypowieści miały na celu pobudzenie prawej półkuli mózgowej), doświadczały Jego cudów - a mimo to odrzuciły Go. Został ukrzyżowany przez tych, których uzdrawiał, karmił i nauczał, bo nie chcieli przyjąć Jego napomnienia: „Jeżeli wytrwacie w słowie Moim, prawdziwie uczniami Moimi będziecie i poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi” (J 8,31-32). Tej prawdy książka Smalleya nie zawiera.

Nie wzruszajmy ramionami i nie wracajmy do swoich spraw, gdy widzimy, jak oczywiste i poważne błędy zawierają wystąpienia chrześcijańskich przywódców. Pytajmy Boga, co robić w każdym poszczególnym przypadku, i róbmy to.

Krzyż Chrystusa i nasze ukrzyżowanie w Nim, często nieobecne w dzisiejszym ewangelikalizmie, to jedyna droga do nieba i jedyna gwarancja radości i prawdziwego zwycięstwa w tym życiu, a także Jego słów: „Dobrze uczynione” w życiu przyszłym. Bądźmy wierni naszemu odrzuconemu Panu, pomimo chwilowych mód i hańby, jaka wiąże się z Jego krzyżem.

Cały artykuł „Chrześcijanie we władzy magii uczuć" znajduje się pod adresem;
http://www.tiqva.pl/o-psychologii/200-chrzecijanie-we-wadzy-magii-uczu

Komentarze

Popularne posty